Zamawiam kawę w
jednej z restauracji przy barcelońskiej Passeig de Gracia i rozsiadam się
wygodnie na skórzanym fotelu. W lokalu panuje poranny zgiełk, klienci
przeważnie w szybkim tempie wypijają espresso lub biorą na wynos zestaw
śniadaniowy, który akurat we wczesnych godzinach jest w promocji. Trzymają z
daleka od siebie kubek z niebezpiecznie kołyszącym się płynem, tak, aby nie
oblać swoich idealnie wyprasowanych koszul i eleganckich sukienek.
Poniedziałek, dzień rozpoczynający nowy tydzień, nowe projekty, możliwości czy
diety cud. W poniedziałek zawsze lepiej, odważniej i z większą motywacją.
Krótko mówiąc, zwyczajny poniedziałek, taki jak zawsze. Jednak moją uwagę
przykuwa mały upierdliwy szczegół. Smartfon.
Jest wszędzie! Ze starszym mężczyzną, jedzącym tosta, z kobietą biegnącą na
autobus, z mężczyzną, który w drugiej dłoni trzyma kubek z kawą czy z
nastolatkiem, przejeżdżającym obok mnie na longboardzie. Wszyscy jakby w
połowie obecni, pogrążeni w czeluściach telefonów i internetu. Natomiast ja
bacznie obserwuję, widzę więcej i z niedowierzaniem uśmiecham się sama do
siebie. –Też tak miałam- pomyślałam –
dopóki nie zostałam zmuszona do detoksu od internetu.
Ci, którzy czytają mojego bloga dłuższy
czas, doskonale wiedzą, że niespełna dwa miesiące temu po raz kolejny w moim
życiu zmieniłam adres. Zamieszkałam w Hiszpanii! Strzeliste
palmy, plaża i niebiańskie wino i zderzenie się z rzeczywistością, czyli
organizacją w hiszpańskim stylu. Małego bałaganu narobiło kilku operatorów, dla
których podłączenie internetu okazało się procesem długotrwałym, a może nawet
niemożliwym do wykonania. Musiałam dzwonić, prosić, czekać, pytać, dzwonić,
pytać, czekać, dzwonić, złościć się, czekać, dzwonić, tupać ze złości i prawie
zaczynać pakować swoje walizki ku powrocie do ojczyzny. Gdy po ponad miesiącu
do mojego mieszkania zapukał Pan z routerem zdałam sobie sprawę, jak bardzo
zmieniło się moje życie...
Detoks od internetu,to dopiero
niespodzianka!
Dzisiaj, siedząc wygodnie na kanapie
obserwuję migające na białej skrzynce światełka z kilkoma kabelkami i nie mogę
uwierzyć jak brak internetu wbrew pozorom zmusił mnie do zorganizowania siebie.
Byłam przekonana, że to właśnie internet jest kluczem do wszystkiego! Ogromnymi
drzwiami, które po kliknięciu w Połącz prowadzą mnie do inspiracji
na artykuły blogowe, do kontaktu z ludźmi, do nauki, do czytania i ciekawszego
życia. Jednym słowem bez internetu nie
wyobrażałam sobie życia! Jak to? Na obczyźnie bez internetu? Skąd będę czerpać pomysły na teksty? Jak będę tłumaczyć słówka z języka hiszpańskiego? Co mam robić w wolnym czasie? Podczas detoksu znalazłam
świetne odpowiedzi na te pytania. Sprawdźcie, jak dałam sobie radę z pozornie
zapowiadającym się koszmarem.
Zaczęłam biegać
Gdy tylko zapowiadał się długi wolny
wieczór pierwsze co przychodziło mi do głowy to rozsiąść się wygodnie na
kanapie i przescrollować instagrama, następnie bloga,a jeszcze później zajrzeć
na znajome profile. Zamiast tego wkładałam
sportowe ubranie, wygodne buty i wychodziłam z domu. Nogi każdego dnia
niosły mnie coraz dalej, a ja z motywacją powracałam do swoich starych nawyków
treningowych. Przypomniałam sobie jak wielką radość sprawia mi bieganie, a moje
ciało odwdzięczyło mi się coraz lepszą kondycją i samopoczuciem. Każdego
wieczoru, gdy kładłam się do łóżka przepełniało mnie poczucie dumy i rosnąca
motywacja na kolejny dzień. Nie chciałam marnować czasu!
Poznałam się z Pismem Świętym
Kilka razy przechodziłam obok książki w
czarnej oprawie z naiwną wymówką, że jestem zajęta, nie mam czasu, muszę
przeczytać, napisać, odpowiedzieć... W wynajdowaniu zajęć powoli stawałam się
mistrzynią, do czasu braku internetu w moim domu. W momentach nicnierobienia
czy braku planu gładziłam palcami złote wgłębienia na okładce i dawałam ponieść się słowom. To był jak
balsam dla mojej duszy! Mimo, że jestem chrześcijanką i staram się podążać
śladami Jezusa, do tej pory regularne czytanie Biblii szło mi dość opornie.
Miesiąc bez rozpraszaczy takich jak media społecznościowe, aplikacje czy
bezustanne powiadomienia pozwolił mi skupić się na każdej stronie Pisma
Świętego, głębszej interpretacji i zrozumieniu. Nic nie przyniosło mi lepszego
ukojenia!
Zaczęłam więcej pisać
Wbrew pozorom zaczęłam więcej tworzyć i
pisać. Pomysły same wpadały mi do głowy z taką prędkością, że nie miałam czasu
ich notować. Zaraz po włączeniu komputera, odpalałam tradycyjnego Worda i dałam
się ponieść dziwnie napływającej wenie. Nie rozpraszały mnie strony internetowe,
przeważnie nie odwiedzałam innych blogów i odkryłam,że to również ma świetne
skutki. Przestałam porównywać siebie z innymi blogerkami, przestałam być
rozpraszana przez presję w społeczeństwie, wątpliwości o akceptacji odsunęłam
na bok i zaczęłam tworzyć z głębi serca. Zapomniałam o poradnikach, najlepszych
sposobach na rozwój bloga czy biografiach popularnych pisarzy. Zwyczajnie! Odcinając się od przestworzy nad informacji
łatwiej było mi skupić się na moich projektach i celach.
Kontemplowałam bycie Tu i Teraz
Początkowo nie wiedziałam co robić w
wolnym czasie. Zwyczajnie wychodziłam z domu i szłam przed siebie, poznawałam
nowe okolice i napawałam się widokami wybrzeża. Nie mogłam wyjść z podziwu w
jak zróżnicowanym miejscu przyszło mi mieszkać. Odkrywałam domki letniskowe nad
samym morzem, drewniane hotele, przypominające te polskie z Krakowa lub
Zakopanego, jeszcze innym razem pięłam się wysoko w górę i stawałam tuż na
krawędzi klifów, sterczących nad morzem. Wdychałam intensywny zapach kwiatów,
słuchałam śpiewu ptaków i godzinami wpatrywałam się rozbijające się o brzeg
fale. Zaczęłam zauważać więcej detali, ekspedientkę z pobliskiego spożywczaka,
której nadano imię Macarena, obściskałam psy wszystkich moich sąsiadów i nabrałam
odwagi do zagadywania ludzi. Przekazywałam im pozdrowienia, życzyłam miłego
dnia, a w sytuacjach kryzysowych, gdy moja znajomość hiszpańskiego zawodziła,
uśmiechałam się bezradnie rozkładając ręce. Kontemplowałam bycie Tu i Teraz, a
przez to...
Czułam się wolna!
Wolna od myśli, że świeży post nie
wskoczył na bloga, że wcale nie muszę być obecna w mediach społecznościowych,
że świat wcale się przez to nie zawali, a na niektóre wiadomości mogę odpowiedzieć później. Czułam się wolna i szczęśliwa, gdy siedziałam w
kawiarence z nogą założoną na nogę i napawałam się otaczającą mnie atmosferą,
szumem liści, teraźniejszością, spokojnie wypitą kawą.
Głęboko w pamięci zapadł mi obrazek
trzech mężczyzn. Z moich obserwacji wynikało, że był to ojciec z dwójką
dorosłych synów. Podczas, gdy oni wlepiali swój wzrok w smartfony, starszy
mężczyzna tępo patrzył przed siebie. Mijały minuty, a nikt nie zawracał sobie
głowy jego obecnością. Słyszałam mnóstwo dźwięków, wydobywających się z
telefonów dzieciaków, ale pomiędzy nimi nie padło ani jedno słowo. Mężczyzna
palił kolejno papierosy, wypił kawę i żegnając się z wielkim żalem i smutkiem w
oczach opuścił lokal. Wątpię nawet, że synowie zanotowali ten fakt...
Czy naprawdę musimy być online przez
cały czas? Czy jesteśmy jeszcze w stanie żyć Tu i Teraz? Wraz z głębokim
spojrzeniem w oczy podczas rozmów, zbawiennym uczuciem, że odkładamy komórki
jak najdalej, aby porozmawiać z najbliższymi dla nas osobami, że nasze życie
wcale nie zależy od ilości lajków i obserwatorów w mediach. Mimo, że Internet
daje nam tak wiele możliwości, jego brak uczy nas o wiele ważniejszych rzeczy. Życia teraźniejszością.
P.S. Detoks od internetu wyszedł mi na tyle
dobrze, że znalazłam czas na gapiene się na zachody słońca i łapanie tego
zjawiska w kadry.
SWETER: MASSIMO DUTTI
BODY: FOREVER21
BUTY: SINSAY
SPODNIE: FOREVER21
KURTKA: LEVIS
Naprawdę bardzo wartościowy wpis i dla mnie - niezwykle na czasie.
OdpowiedzUsuńKażdy powinien zrobić taki detoks i ja się do niego przymierzam.
Super propozycja... życie online no stop męczy i zasłania piękno wokół.
Pozdrowionka cieplutkie :)
Cudowny wpis. Potrzebuję takiego detoxu.
OdpowiedzUsuńTo koniecznie do dzieła! Na pewno wyjdzie na dobre ;)
UsuńDawno mnie tu nie było, ale widzę, że nadal piszesz świetnie! U mnie podobny detoks - wolę spędzać czas z córką i żeby ją ustrzec od pstrokatości ekranów - sama mniej korzystam z komputera, tv... I tragedii w związku z tym nie ma ;) Jedyne Facebook i Instagram mnie rozpraszają, ale... hmm... może by tak usunąc aplikacje z telefonu?
OdpowiedzUsuńBuziaki ślę! Tu i teraz :)
Świetny wpis, czuć że jest z głębi serca! jednak był CI potrzebny taki detoks i jak najbardziej go dobrze wykorzystałaś :) Ludzie w dzisiejszych czasach biegną za pracą, za modą, za wszystkim co ich otacza nie skupiając uwagi na rodzinie, bliskich, a nawet na czasie dla samej siebie. A Tobie udało się na tym skupić, nie panikując bo brak internetu to brak życia! ♥
OdpowiedzUsuńŚwietny post, pamiętam jak zanim wyprowadziłam się na studia w moim domu rodzinnym wiecznie był problem z internetem - a to router za słaby, a to spalony i naprawa się przeciągała - w każdym razie, te okresy wspominam bardzo pozytywnie bo tak jak Ty, całkowicie odcięłam się od wirtualnego świata i zdałam sobie sprawę, że wgl go nie potrzebuję :) Teraz również nie uważam się za niewolnika Internetu, nie spędzam wieczorów na bezmyślnym przeglądaniu fejsa, a kiedy stoję w kolejce - faktycznie, wyciągam smartfona, ale po to, żeby włączyć pdfa i poczytać książkę :)
OdpowiedzUsuńCo do bloga - najważniejsze to pamiętać, że robisz to dla siebie :) Myślę, że nie stracisz czytelników, jeśli nie będziesz zamieszczać posta codziennie punkt 20. Ja dopiero zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem i mogłabym być znerwicowana, że statystyki nie strzelają w górę jak szalone, ale robię swoje, dzielę się tym, co uważam za wartościowe i cieszę się każdym pojedyńczym komentarzem czy wiadomością :)
Zazdroszczę Hiszpanii! <3 pięknego czasu Ci życzę!
W takim razie możesz powiedzieć "Dziękuję" do tego wiecznie psującego się routera ;D Z pewnością dużo na tym zyskałaś. Chociażby to, że teraz stojąc w kolejce czytasz książkę, a nie scrollujesz bezmyślnie social media itd. Super! Fajnie jest móc tak czasem się odciąć od świata i mimo, że na początku czuje się dziwną panikę i kołaczące pytanie "co mam robić?" nie daje spokoju, ostatecznie taki detoks wychodzi na dobre ; )
UsuńŻyczę powodzenia i głębokiej pasji w blogowaniu! ;*
Mogłabym napisać elaborat o tym, jak bardzo zgadzam się z każdym słowem, które napisałaś. Nie zrobie tego. Podsumuję to krótkim: AMEN SIOSTRO!
OdpowiedzUsuńTaki detoks to cudowna sprawa, warto czasem sobie taki sprawić. Od razu lepiej się żyje (:
OdpowiedzUsuń- mój blog -
Ostatnio bez internetu miałam 4h w samolocie. Nadrobiłam masę lektur (mój Pocket ciągle uzupełniam o nowe linki do przeczytania), obrobiłam kilkanaście zdjęć na Instagram, zdrzemnęłam się. Same plusy :) Ale na co dzień wolę mieć internet. To już część życia, nie tylko pogoń za popularnością.
OdpowiedzUsuńInternet wszedł już w nasze życie tak głęboko, że nie sposób go wyeliminować. Nie jest to nawet nic złego, służy pomocą w wielu sytuacjach, rozwija i dostarcza rozrywki. Czasem jednak, jak wszystkiego, może być go za dużo. Warto czasem odciąć się od internetu, zresetować się ;)
UsuńPozdrawiam ciepło!
Mega mega mega inspirujesz! Od kilku dni chodzil mi po głowie pomysł o poście o byciu online i teraz czytając twój wpis stwierdziłam się w przekonaniu ze warto :) :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Cieszę się, że w jakiś sposób mogę zainspirować. Czekam w takim razie na Twój wpis! ;)
UsuńSama musze sobie zrobic taki detoks,napewno wyjdzie na dobre:)
OdpowiedzUsuńSliczne zdjęciaa!:)
Bardzo ciekawy wpis! Taki detoks każdemu chyba jest potrzebny :)
OdpowiedzUsuńJestem chyba przypadkiem beznadziejnym...Pismo Święte przeczytałam na tablecie :D Detoks sobie również zrobię, przyda mi się.
OdpowiedzUsuńNa tablecie też super! Oby nie było online rozpraszaczy ;D
UsuńNożem można ukroić chleb i zabić człowieka i od nas zależy do czego ten nóż wykorzystamy. Z internetem jest tak samo, można go wykorzystać do świetnych rzeczy, ale niestety można też stracić w nim kupę czasu.
OdpowiedzUsuńŚwietne porównanie ;D Najważniejsza jest równowaga. Można wykorzystywać internet do wielu fantastycznych rzeczy i dzięki temu rozwijać się, ale zasada złotego środka, czyli idealnej równowagi jak najbardziej mile widziana ;)
UsuńJa często robię takie detoxy na wyjazdach i nawet po jakimś czasie przestaje mi brakować bycia na biężąco ze światem wirtualnym. Ten rzeczywisty jest o wiele bardziej absorbujący! <3
OdpowiedzUsuńIle mądrego w tym poście napisałaś <3 Zgadzam się z tyloma stwierdzeniami, chociaż sama jestem zdaje się "przyklejona" do internetu. W takim sposób pracuję, tworzę, piszę i szukam rozrywki. Ale jest ten czas, w który świadomie wybieram opcję offline. Np. podczas posiłków z moją drugą połówką, dłuższego spaceru z psem, podczas czytania dobrej książki. Internet strasznie rozprasza i choć czasem wydaje się niezbędny, to czasem trochę czasu bez niego, to prawdziwe błogosławieństwo :)))
OdpowiedzUsuńTo prawda, że internet daje nam tak wiele możliwości, ale czasem godziny bez niego to zbawienie! Jedzenie smakuje inaczej, rozmowy rozkręcają się na te z cyklu "od serca i najlepsze", a cały świat zdaje się piękniejszy. Liczy się wtedy Tu i Teraz ;)
UsuńŚciskam mocno! ;)
Sama mialam prymusowy detoks w momencie przeprowadzki i pewnie podczas kolejnej sytuacja sie powtorzy. Nie jestem typem, ktory zawsze musi miec przy sobie telefon, czego np. nie rozumieja moje kolezanki z pracy ("Bo jak mozna wyjsc z domu bez tel!? Nienormalne!"), ale gdy faktycznie zabraklo mi internetu na 2 miesiace, odczuwalam dyskomfort. Glownie skupilam sie wtedy na czytaniu i prowadzeniu domu, codziennym przygotowaniu ciasta, czym z kolei moj maz byl zachwycony i chcial w ogole nie podlaczac internetu :P
OdpowiedzUsuńOh! Podczas braku internetu ja również popisywałam się w kuchni ;d Czas znacznie wydłużał się przez co mogłam zrobić więcej rzeczy ;)
UsuńZupełnie Ci się nie dziwię, że poczułaś się wolna! Ja zrobiłam sobie taki odpoczynek na wakacjach. Po tygodniu skrzynka pocztowa oszalała a mi było bardzo trudno wrócić do tej internetowej rzeczywistości
OdpowiedzUsuńChyba każdy raz na jakiś czas powinien sobie zrobić taki detoks :) Ja zrobiłam w wakacje i też wyszło mi to na dobre, ale teraz nie dałabym rady będąc już w trakcie roku akademickiego :) Chociaż z natłokiem obowiązków i prywatnych załatwień, dziś pierwszy raz od dwóch tygodni mam czas, żeby usiąść i poczytać co tam na innych blogach słychać :) // ~ mój blog ~
OdpowiedzUsuńTy kochana masz ulgę studencką. Internet i komputer w trakcie roku akademickiego to konieczność i warunek przetrwania ;D Jakkolwiek polecam w wolnych chwilach na odcięcie się od technologii ;)
UsuńSame mądrości, piękne, głębokie refleksje, które zmuszają do przemyśleń,analiz swojego czasu, który jest dany nam tu na ziemi.:) Dziękuję Ci za ten tekst.
OdpowiedzUsuńwww.kobiece-inspiracje.com
Oj większość z nas jest w jakimś stopniu uzależnionym od internetu. A z tego uzależnienia zdajemy sobie sprawę dopiero wtedy,gdy dopadnie na przymusowy detoks. I początkowo może być to ciężki czas. Ale tak jak to widać na Twoim przypadku - można ten czas bardzo dobrze wykorzystać. Myślę,że każdy powinien przechodzić detoks, lepiej przyjrzeć się temu realnemu światu,który nas otacza ;)
OdpowiedzUsuńJak wyjechałam do Holandii to przez miesiąc ilość czasu jaką spędziłam na byciu online jest znikoma. Początkowo to niemal zzieleniałam ze złości, no bo jak to tak bez, co ja będę robić. I wbrew pozorom znalazłam sobie zajęcia,m.in. przeczytałam książkę. Nie myślałam o instagramie, o blogu, o facebooku i całym tym świecie social media. I tak jak Ty, czułam się wolna! Myślę, że wyszło mi to na dobre. Teraz już mnie trochę drażni to, że znowu więcej siedzę w telefonie. Chyba jakoś to ograniczę :D
OdpowiedzUsuńGratuluje kontraktu! Życzę samych sukcesów :)
OdpowiedzUsuńJak ja to znam. Bardzo często przyglądam się ludziom i widzę ich wiecznie wgapionych w te małe kwadraciki. Pomyśleć ... ile tak naprawdę przez to tracimy. Możliwość poznania nowej osoby, zobaczenia czegoś ciekawego ... i wszystko przez to, że świat się rozwija (niby rzecz pozytywna, ale niosąca za sobą tez wiele szkód).
OdpowiedzUsuń