Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmetyki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmetyki. Pokaż wszystkie posty

6.12.2018

Kremowy bohater – D’RAN




       Dzisiaj wszystkie myśli skupiają się pewnie na Świętym Mikołaju. Oczy szeroko otwarte próbują wypatrzeć ukryte, pięknie zapakowane prezenty, a serca omal nie wyskakują z klatek piersiowych przy wtórze wrzasków,podekscytowania i wiwatowania na cześć udanego prezentu. Mikołajki są naprawdę urocze! Wspaniale jest móc oderwać się od codzienności i móc chociaż na chwilę znów stać się dzieckiem, oczekiwać na niespodzianki i zaraz po przebudzeniu zaglądać pod poduszkę. Dzisiaj u mnie na blogu również będzie luźno, prezentowo i troszkę materialistycznie. Poopowiadam Wam o kosmetykach, o tym, co kobiety kochają najbardziej... (no, może niezupełnie najbardziej. Ja zdecydowanie wolę książki, ale o tych kremach muszę Wam napisać! )



Dlaczego?


         Bo uwielbiam dzielić się z Wami tym, co dobre. A naprawdę dobre kosmetyki znajduję rzadko, co możecie zauważyć po ilości wpisów kosmetycznych na moim blogu. Jeśli chodzi o kosmetyki to zarówno ja, jak i moja cera- jesteśmy wymagające. Nie lubię zatkanych porów, świecenia się, nowych niespodzianek na brodzie czy nosie, uczucia ściągnięcia ani niewygodnego filtru na twarzy po nałożeniu specyfiku. Uwielbiam kremy, które sprawiają, że zapominam o istnieniu innych, konkurencyjnych marek. Oddana jestem tym produktom, które trzymają mnie z daleka od kupowania i testowania kolejnych. Mogę stale kupować ten sam produkt i być odporną na nowości wchodzące na rynek kosmetyczny. Po prostu, gdy produkt świetnie sprawdza się na mojej cerze nie myślę o jego zamianie. Taka ze mnie kosmetyczna nudziara.








Co mnie urzekło?


       Kremy koreańskiej marki D'RAN, które od niedawna są dostępne w Polsce i w niektórych drogeriach. Przykuły moją uwagę obecnością dość specyficznych składników aktywnych takich jak wyciąg z oczaru, hydrolizowany kolagen pozyskiwany z muszli i olejki. W moim koszyku wylądowały dwa kremy- Wonder Cream Pore tightening & Refining dla mnie oraz Wonder Cream Firming & Lifting dla mamy, która razem ze mną obsesyjnie poszukiwała kremowego bohatera. Znalazłyśmy go obie!



       Wonder Cream Zmniejszający pory przyszedł do mnie w 100 ml pojemniczku o wyglądzie do złudzeń przypominającym lata 90. Jego lekka i żelowa konsystencja rozgościła się wygodnie na moich polikach, nosie i czole, nie zostawiając przy tym żadnych niespodzianek ani nieestetycznego filmu na twarzy. Już od kilku tygodni dogadujemy się świetnie. Krem idealnie zapewnia mi nawilżenie, suche skórki przy nosie i na czole zniknęły, a ja zupełnie zapomniałam, że kiedykolwiek borykałam się z niedostatecznym nawilżeniem lub wręcz przeciwnie- przetłuszczeniem cery w ciągu dnia. Wonder Cream zdaje się celująco wyrównywać produkcję serum i wspomaga regenerację mojej kłopotliwej cery.







       Wonder Cream Ujędrniający ucieszył moją mamę jak żaden inny jego poprzednik. Zauważyłam, że w jej łazience zajął on honorowe miejsce tuż przy lusterku i dziennej toaletce, a to oznaka, że przypadli sobie do gustu. Konsystencja kremu jest cięższa od mojego ulubieńca, ale to wcale nie sprawia, że krem zapycha cerę lub słabo się wchłania. Po delikatnym wsmarowaniu krem pozostawia po sobie delikatną powłokę, a cera staje się gładka i nawilżona. Podczas mojego długiego pobytu w domu rodzinnym za każdym razem mówiłam mamie, że jej cera znacznie rozjaśniała, a i ona z ogromnym zaskoczeniem stwierdziła, że nigdy nie zamówiłaby czegoś przez internet, a tu niespodzianka- odnalazła swojego kremowego bohatera. Jej cera stała się bardziej elastyczna,pięknie napięta i gładka w dotyku.









       Obie gotowe jesteśmy na srogą zimę, mroźne wiatry i mocne ogrzewanie. Spokojnie zajmuję swoją głowę zupełnie innymi myślami niż nowy krem, tłusta cera i uczucie ściągnięcia na twarzy. Krem zajmuje się regulacją mojego sebum i odpowiednim nawilżeniem, a moje myśli tworzą kolejne nowe pomysły i inspiracje, które już niedługo pojawią się na blogu.



        Znalazłaś już swojego kremowego bohatera? Koniecznie podziel się ze mną swoim odkryciem! 






9.03.2018

Zamówienie z Minti Shop- nowości kosmetyczne




       To, że pobyt w Seulu zaraził mnie swoją miłością do kosmetyków już wiecie. To, że podglądam toaletki innych i czytam blogi urodowe też z pewnością nikogo nie zdziwi. Uwielbiam testować nowości, podpatrywać jak też dany specyfik działa na twarzy i za każdym razem uczę się coraz więcej jak dobierać odpowiednią pielęgnację dla problematycznej cery, jak czytać składy i dawać skórze to, co najlepsze. Już jakiś czas temu zaczęłam dopatrywać się dna w moich kosmetykach do pielęgnacji i z wielkim uśmiechem wyczekiwałam na zakupy. Zainspirowana blogiem Agnieszki kosmetologia- naturalnie ambitnie notowałam wskazówki, ułatwiające idealny dla mojej cery wybór kosmetyku. Wyjątkowo kocham sobie to, co znam, czyli w moim kosmetycznym przypadku były to kosmetyki kupowane w Korei, których zapasy niestety już skończyły się. Jednak w zaskakującym momencie, bo podczas dłuższego pobytu w Polsce zapoznałam się z polskimi markami. Polubiły się one z moją cerą i skradły moje serce. Obecnie, nawet będąc w Hiszpanii, kombinuję jakby tu stać się posiadaczką produktów Vianka, Sylveco i innych polskich marek. Z pomocą przyszedł mi sklep Minti Shop, który w Polsce swoją siedzibę ma w Lublinie (zabawnie, że są to moje rodzinne strony), ale oferuje również dość tanią przesyłkę zagraniczną. Zafascynowana szerokim wyborem i dostępnością buszowałam po stronie przez połowę sobotniego wieczoru. Zajrzyjcie co znalazło się w moim koszyku!




                                                                                                                                  

Rumiankowy żel do mycia twarzy Sylveco


       Na punkcie oczyszczania mam kompletnego bzika. Chyba dlatego, że do tej pory nie mogę znaleźć idealnego dla mnie kosmetyku. Takiego, który dobrze oczyści, ale nie podrażni mojej wrażliwej cery. Niestety mimo ogromnych plusów żelu Sylveco nadal będę poszukiwała swojej pozycji numer jeden.

       Żel intensywnie pachnie rumiankiem, jednak nie przeszkadza to w stosowaniu. Zapach nie utrzymuje się długo. Produkt świetnie oczyszcza i nie podrażnia skóry i oczu. Zawarty w nim olejek z rumianku lekarskiego posiada właściwości ochronne i kojące. Zauważyłam, że regularne stosowanie żelu pomaga w niwelowaniu zaczerwień i przyspiesza gojenie jakichkolwiek niedoskonałości. Niestety moja cera zdaje się być po nim ściągnięta, czym nie jestem zaskoczona, bo chyba większość kosmetyków oczyszczających podrażnia moją skórę. Jeśli znacie jakieś delikatne kosmetyki godne polecenia, koniecznie dajcie mi znać w komentarzach!


Serum przeciwzmarszczkowe Biolaven


      Mój ulubieniec! Polowałam na niego już od bardzo dawna i wreszcie nadarzyła się wspaniała okazja, aby sprowadzić je do mojej hiszpańskiej toaletki. Zawiera dawkę witaminy E, która jest naturalnym antyoksydantem i działa przeciwzmarszczkowo oraz olej sojowy, z pestek winogron i araganowy, nadające skórze idealne nawilżenie i odżywienie. Póki co serum używam każdego wieczoru i stało się to moim ulubionym rytuałem. Przepiękny zapach lawendy relaksuje i odpręża mnie po zabieganym dniu. Oleista konsystencja zachęca do coraz dłuższego masażu twarzy, włączenia kojącej muzyki i powolnego przygotowywania się do snu. Serum z Biolaven sprawiło, że każdy mój wieczór w domu jest niczym relaksujące SPA.  Kosmetyk zyskał sobie również moją sympatię dzięki uroczej buteleczce z pięknym zdobieniem oraz wygodną, higieniczną pipetą. Jeśli chodzi o działanie serum jestem jak najbardziej na tak! Już od pierwszego zastosowania mogę zauważyć, że moja skóra jest gładka, odżywiona, a wszelkie podrażnienia po całym dniu ciężkiego makijażu złagodzone. Zdecydowanie zostaniemy przyjaciółmi na dłużej!





Woda z czytska Make me bio


       Chyba po raz pierwszy używam kosmetyku do pielęgnacji twarzy o tak mocnym zapachu. Zazwyczaj unikam takich produktów. Hydrolat z czystka okazał się wyjątkiem. Jakże mogłabym przejść obojętnie obok tak naturalnego składu, jakim jest tylko i wyłącznie woda oraz czystek! Dość intensywny zapach wynagradza doskonałe działanie. Woda kwiatowa z czystka działa przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie oraz walczy z niedoskonałościami. Dla mojej problematycznej cery zdaje się być idealnym pomocnikiem. Hydrolat służy mi przy porannej toalecie, daje uczucie orzeźwienia i oczyszczenia. Zauważyłam, że dzięki niemu moja skóra podczas dnia nie przetłuszcza się, a pory nie są aż tak widoczne. Cały na plus!


Balsam do ciała Buna


       Buna to marka, która dość niedawno weszła na polski rynek, budząc tym samym moje wielkie zainteresowanie. Na pierwszy ogień do testowania marki poszedł balsam, jednak z pewnością nie będzie to ostatni produkt Buna. Cała seria kosmetyków oparta jest na naturalnych składach komponowanych z miłością do ziół. Marka ta wraca do korzeni, czyli do zbawiennych rozwiązań naszych babci i prababci, które wykorzystywały zioła lecznice nie tylko w kuchni, ale również w codziennej pielęgnacji skóry.

        Wreszcie znalazłam produkt, który nawilża poprzez naturalne składniki, a nie silikony. Balsam do ciała z dodatkiem aloesu, kwasu mlekowego, mocznika i alatoniny doskonale pielęgnują moją skórę, pozostawiając ją nawilżoną i gładką.  Z natury mam bardzo suchą skórę, zwłaszcza w okresie zimowym, a balsam radzi sobie z przesuszeniem świetnie. Jego lekka konsystencja ułatwia szybkie wchłanianie się, a delikatny zapach otula moje zmysły.





       Wszystkie te kosmetyki łączy troska o dobro środowiska i nie są one testowane dermatologicznie. Moje serce skradły za brak parabenów, silikonów i alkoholu. Moja skóra pokochała ich naturalne składy, a codzienne stosowanie ich to dla mnie przyjemność. Jak jest u Ciebie? Znasz któryś z tych produktów?



24.09.2017

Kosmetyki, które uratowały moje włosy



       Budzę się jeszcze przed alarmem, leniwie przeciągam swoje długie ciało i poprzez zasłonięte rolety próbuję odgadnąć jaka będzie dzisiaj pogoda. Oczywiście Hiszpania nie zaskakuje zazwyczaj zmiennością i jeśli chodzi o pogodę ciągle świeci słońce i jest ciepło, jakkolwiek zdarzają się kapryśne dni, które przypominają mi długie wieczory z gorącą herbatą w rodzinnym domu w Polsce. Takie deszczowe dni są najgorsze nie tylko dla naszego samopoczucia, ale również dla włosów, które niesfornie skręcają się w puszyste loki, są rozwiane, brak im objętości i uniesienia u nasady. Istny koszmar! Taka fryzura z pewnością może popsuć dzień. Nerwowe przeglądanie się w lustrze i nieudolne próby ich ułożenia. Dzisiaj chcę Wam przedstawić nową miłość, kosmetyki, które uratowały moje włosy.

       Większość z Was wie, że pracuję jako modelka. Codzienne zabiegi stylistyczne wykańczają moje włosy. W ciągu jednej sesji zdjęciowej na mojej głowie powstaje niezliczona ilość fryzur. Od kręconych, po prostowane, tapirowane, lakierowane... Ghr... można wymieniać bez końca, nie wspominając przy tym o fryzjerkach, które zawsze uważają, że im więcej lakieru, tym lepiej, a kolejna sesja prostowania prostych już włosów wcale nie zaszkodzi. Takie dni oznaczają mękę, a tym samym próbę przetrwania dla moich włosów. Co ratuje mnie z opresji i jak radzę sobie z pielęgnacją? Zobaczcie poniżej!





Vianek

      
       Oczywiście pierwszym krokiem zaraz po zakończeniu sesji zdjęciowej jest pozbycie się wszystkich produktów, jakie zostały nałożone na moje włosy przez cały dzień. Z ogromną ulgą zmywam z nich lakiery, kolorowy puder, wsuwki, które jakimś cudem ukryły się między kosmykami, czy wściekle wyrywające włosy gumki recepturki, które może nie są wygodne i najlepsze, ale za to nie widać ich na zdjęciach. Do tej pory stosowałam wiele różnych szamponów, unikałam SLS- ów i  zbędnych substancji. Potrzebowałam czegoś delikatnego, a tym samym skutecznego. Codzienne mycie włosów wykańczało i osłabiało je. Po każdym czesaniu zauważałam coraz większą ilość pozostawionych na szczotce kosmyków. Moje włosy wołały o pomoc. Każdy z szamponów przynosił tylko chwilową poprawę, potrzebowałam produktu, który idealnie umyje skórę głowy, nie podrażniając jej. 






       Odpowiedzią na problem okazał się Vianek normalizujący Szampon do włosów normalnych i przetłuszczających się. Wzbogacony w ekstrakt z pokrzywy reguluje pracę gruczołów łojowych, wzmacnia cebulki i hamuje wypadnie włosów, co zauważyłam od razu po kilku stosowaniach. Włosy stały się mocniejsze i grubsze. Olejek eukaliptusowy tonizuje skórę głowy i odświeża. Moje włosy odzyskały miękkość i elastyczność dzięki zawartym w szamponie panthenolu i kwasie mlekowym. Szampon zapewnia mi pewną ochronę i skuteczność przy każdym myciu włosów, nawet po najbardziej kłopotliwej sesji zdjęciowej, która funduje mi artystyczny bałagan na głowie i zniszczenie włosów. Vianek daje radę!


Sylveco

      
       Dopełnienie całego rytuału! Produkt, bez którego obecnie nie wyobrażam sobie skutecznej pielęgnacji. Nadaje włosom blasku, gładkości i elastyczności. Podczas stosowania spostrzegłam, że moje włosy stały się mocniejsze i zdrowsze, nie dostrzegam już białych, irytujących końcówek, które łamią się i rozdwajają. Codziennie mycie głowy stało się przyjemnością, wiem, że moje włosy są w najlepszych rękach. Pod opieką Sylveco żadne zabiegi stylistyczne nie są mi straszne. W pracy nie krzywię się za każdym ruchem prostownicy lub lokówki. Zaprzyjaźniłam się ze stylistkami, które tworząc dane fryzury na sesje zdjęciowe, zwyczajnie wykonują swoją pracę. Natomiast ja każdego dnia dbam o swoje włosy razem z Sylveco. Lniana maska do włosów zawiera ekstrakt z nasion, len zwyczajny oraz olej kokosowy. Ta magiczna mikstura sprawia, że włosy odzyskują swoją świetną kondycję, a ja mogę cieszyć się zdrową strukturą włosa każdego dnia!






A jaki jest Twój ulubiony zestaw do pielęgnacji włosów?






15.06.2017

Koreańskie kosmetyki i codzienna pielęgnacja




       Z racji, że pojawiło się tak wiele pytań odnośnie moich skarbów przywiezionych z Korei, a także kosmetyków jakich używam do codziennej pielęgnacji, postanowiłam rzucić się na głęboką wodę i napisać post iście kosmetyczny. To mój pierwszy w takim stylu artykuł, więc wybaczcie moje niedociągnięcia, bowiem kosmetyczką nie jestem, a posiadana przeze mnie wiedza to ta, którą zaczerpnęłam podczas wypłakiwania i złoszczenia się na moją cerę, codziennych sesji zdjęciowych i pracy z wizażystami, a także miłości do kosmetyków naturalnych, która zrodziła się podczas mojego półrocznego pobytu w Korei Południowej. Jesteście ciekawe, co też kryje się w mojej toaletce? Zapraszam!




1.     Tonik do twarzy

      
       Na pierwszy ogień idzie tonik do twarzy, bez którego obecnie nie wyobrażam sobie życia. Moje wcześniejsze doświadczenia z firmą Ziaja z linii liście manuka niestety nie zachęcały do używania toniku. Ba! Byłam wręcz wrogo nastawiona i podważałam jakikolwiek sens jego używania. Do momentu, gdy wpadłam w ramiona InnisFree- koreański sklep kosmetyczny, o naturalnym składzie produktów i idealnym dla mnie działaniu. Tonik Jeju Sparkling Mineral Skin dla skóry normalnej i mieszanej, orzeźwia, przywraca odpowiednie PH skóry i niweluje zaczerwienienia. Produkt ten nie podrażnia, skład pozbawiony jest konserwantów, parabenów i alkoholu, a co najlepsze zawiera 80% wód termalnych z wyspy koreańskiej Jeju. Służy mi do porannego przemywania twarzy i przy mojej wrażliwej cerze jest wystarczający jako poranne orzeźwienie.


2.     Krem do twarzy

      
       Nakładany zaraz po użyciu toniku. Produkt z tej samej linii InnisFree Jeju Sparkling Mineral Lotion dla skóry normalnej. Idealnie nadaje się jako baza pod makijaż, nie podrażnia i przyjemnie lekko pachnie. W jego skład wchodzi 61% wód termalnych, olej macadamia, a kolejną gwiazdkę zdobywa za 6-free system. Po nałożeniu na twarz daje uczucie świeżości i przynosi zapach morskiej bryzy. Doskonale nawilża skórę. Czasem jednak moja cera mówi „Mam dosyć” i nie przyjmuje aż tak intensywnego nawilżenia. Wtedy na jakiś czas zamieniam na krem Lirene Bio, który ma lekkie nawilżenie i odpowiednią porcję witaminy E.  





3.     Krem pod oczy


       Wiem, że wiele opinii mówi, że nie powinno się stosować kremu przeciwzmarszczkowego pod oczy w tak młodym wieku. Swój pierwszy krem pod oczy zaczęłam używać regularnie w wieku 18 lat i nie żałuję. Skóra pod oczami jest bardzo delikatna i podatna na zniszczenia, co w mojej pracy jako modelka jest nieuniknione. Ciągły makijaż, drapanie skóry pod oczami różnego rodzaju pędzelkami i zmiana makijażu co kilka godzin bywa męcząca. Dlatego nic nie daje mi tak przyjemnego ukojenia, jak lekki krem pod oczy. Tutaj z pomocą przychodzi mi po raz kolejny InnisFree, które to wypuściło na rynek Orchid Eye Cream. Nawilża, zapobiega powstawaniu zmarszczek, redukuje cienie pod oczami i pachnie idealnie! Uwielbiam swoją poranną rutynę stosując skarby z InnisFree. Delikatna formuła kosmetyków sprawia, że nie obciążają one mojej skóry, dając jej zdecydowanie to, czego potrzebuje na cały dzień, a ich zapach przenosi mnie na łono natury, gdzie morska bryza muska moją twarz, a ja nie przejmuję się niczym. InnisFree ma wszystko pod kontrolą!







      A jeśli interesuje Was więcej informacji o koreańskich kosmetykach zapraszam na bloga Magdy, która miała przyjemność odwiedzić wyspę Jeju, skąd pochodzą kosmetyki InnisFree. Czytajcie jej relację z podróży tutaj ->Wizyta w InnisFree Jeju House


4.     Peeling do twarzy


      Stosuję raz w tygodniu i przyznam szczerze nie wypróbowałam ich zbyt wiele. Moim numerem jeden jest peeling enzymatyczny z Lirene i nie znam żadnych innych, a tubka powoli się kończy. Z przyjemnością poznam inne produkty!


5.     Maseczki w płachcie


      Szturmem podbiły kosmetyczny rynek i cieszą się ogromną popularnością. Komfort, idealne działanie, a także urocze opakowania sprawiają, że ja również nie mogę im odmówić. Domowe SPA z maseczką na twarzy na czele urządzam sobie raz w tygodniu, najczęściej jest to weekend, gdy mam najwięcej wolnego czasu lub poniedziałek, aby nadać mojej skórze blasku i zdrowego wyglądu na tydzień pełen castingów. Moje koreańskie zapasy maseczek przeważają w ulubieńców z InnisFree oraz Tony Moly. Wyjątkowo upodobałam sobie odżywiający brokuł i nawilżające awokado, a zielona herbata ratuje mnie z każdej hormonalnej opresji. Zachwalam, podziwiam i naprawdę polecam! Idealnie dopasowują się do twarzy, nawilżają cerę, dostarczają odpowiednich porcji witaminek oraz nadają skórze promienny wygląd.






6.     Pianka do mycia twarzy i płyn miceralny


       Na zdjęcie makijażu z pracy niezawodny jest dla mnie płyn miceralny. Tutaj akurat mam trzy ulubione pozycje Bioderma, Garnier oraz Lirene. Żadne mleczko, żadna woda, żel, czy inne dziwactwa! Do demakijażu najlepiej sprawdza się płyn miceralny.

       Na głębokie oczyszczenie zaraz po zmyciu makijażu stosuję piankę InnisFree real olive- istny hit, do którego na początku byłam uprzedzona. W pierwszych dniach stosowania odwiedził mnie ogromny wyprysk na policzku, więc zła i rozczarowana odłożyłam produkt na półkę. Jak się później okazało była to wina nowego kremu, stosowanego kilka dni z rzędu w pracy. Zatem przeprosiłam się z pianką do mycia twarzy i przez ostatnie miesiące nie rozstaję się z nią. Idealnie oczyszcza twarz przez co pożegnałam się z zaskórnikami i wągrami, nie wysusza i nie ściąga cery. Idealna!

Po prawej stronie pianka do mycia twarzy, a po lewej nieziemski balsam do ciała o zapachu wanilii. 





      
        To pozycje numer jeden w mojej pielęgnacji. Czy znacie któreś z tych produktów? Czy koreańskie kosmetyki również podbiły Wasze serca?

Ściskam !



5.05.2017

Dzień bez makijażu plus recenzja książki Skin Coach




       Koreanki szaleją na punkcie szminek, Tajwanki dałyby się pokroić za długie i gęste kępki rzęs. Hiszpanki natomiast znajdują w sobie odwagę na różnokolorowe eksperymenty, z kolei Polki dążą do perfekcji w malowaniu kreski nad okiem. Niewątpliwie kobiety nie mogą żyć bez makijażu! Każda z nas zawsze ma przy sobie szminkę i puder, a alarm niemiłosiernie dzwoni każdego ranka nawet godzinę przed czasem. Zarezerwowany oczywiście wyjątkowo na pędzelki, podkłady, tusze do rzęs, cienie do powiek... Wymieniać można bez końca. Czy to dobry nawyk? Za czym tęskni nasza skóra i jak podchodzi do tego pierwsza polska skin coach Bożena Społowicz? Przekonajmy się!

     Jest to pierwszy kosmetyczny post na Paulina G Lifestyle. Do tej pory nie interesowałam się najnowszymi edycjami kolorówek, magicznymi trikami konturowania twarzy, czy wszelakim istnieniem baz i tonerów. Zawsze stawiałam na naturalność i minimalizm. Mój codzienny makijaż to masełko do ust i sporadycznie tusz do rzęs. Praca modelki, którą wykonuję od lat również wymaga ode mnie zerowej ilości makijażu, a całodniowe sesje zdjęciowe powodują, że wieczorem mam ochotę wyrzucić przez okno każdy kolorowy kosmetyk. Dużą uwagę zwracam natomiast na pielęgnację skóry, a mój półroczny pobyt w Korei Południowej zaowocował w miłość do kosmetyków i naturalnych produktów. Nagle zaczęłam czytać składy i z rozdziawioną buzią studiować poszczególne nazwy i substancje. Wierzcie mi, że był to niezły wyczyn, zwłaszcza, że chemia nigdy nie była moją mocną stroną. Zainteresowały mnie blogi kosmetyczne, a monologi z nowinkami ze świata beauty zamęczały mojego chłopaka, który biedny nie miał pojęcia o komedogenności, działaniu toniku, pianki do mycia, a może jednak olejów...  Przytłoczył mnie stos nieuporządkowanej wiedzy, a z pomocą przyszła mi książka Bożeny Społowicz „Skin Coach”.






Nie oceniaj książki po okładce?


       Jeszcze przed rozpoczęciem czytania poczułam sympatię do tej książki właśnie z powodu okładki. Piękna, w brzoskwiniowym odcieniu. Delikatne złote wypuklenia sprawiały, że miałam odczucie trzymania w dłoniach skarbu, istnej kopalni wiedzy. Nie zawiodłam się! Pierwsze rozdziały pochłonęłam w zawrotnym tempie, pilnując, aby szczegółowo zapamiętać dane informacje i wskazówki.

       Autorka przygotowała dla Czytelniczek koło skóry, które zdecydowanie ułatwia dalszą naukę i dobór odpowiedniego stylu życia. Muszę przyznać, że dany wykres uświadomił mi luki w mojej codziennej pielęgnacji, a tym samym zmotywował do działania.

 

Co dalej?


       Kolejne rozdziały to drogocenna kopalnia wiedzy, charakterystyka rodzajów cery i poszczególne plany walki o jak najlepszą kondycję skóry. Kosmetolog zilustrowała Piramidę Młodości dokładnie komentując każde z danych pięter. Szczególną uwagę zwraca ona na Odbudowę, Antyoksydację, Filtry UV oraz Odmładzanie. Skin Coach zapoznaje czytelniczkę z właściwościami skóry i naturalnym jej funkcjonowaniem, dobiera idealny rytuał pielęgnacyjny, podając marki konkretnych produktów, a nawet ujawnia tajemnicze przepisy na kosmetyki, które można stworzyć samemu w domowej kuchni! Największym zaskoczeniem był dla mnie przepis na naturalną szminkę! Okazuje się, że odrobina masła kakaowego, oleju rycynowego, wosku pszczelego i masła shea może wyczarować nam szminkę! Która z Was chętna do wypróbowania receptury?





Inna niż wszystkie


       Bożena Społowicz swoją książką wywołała dość sporo kontrowersji odnośnie detoksu kobiecych kosmetyczek. Produkty z parabenami, parafiną i te, które zawierają SLS-y zostały wyrzucone. Z czym większość z nas zapewne się zgadza. Nasza skóra nie potrzebuje dużych dawek chemii i konserwantów. Autorka „Skin Coach” namawia również do nagiej skóry podczas snu. Co oznacza zero kremu po oczy, które zdaniem kosmetolog blokują przepływ limfy w nieruchomym, śpiącym oku. Ograniczenie codziennej pielęgnacji balsamem do ciała, gdyż nasza skóra rozleniwia się i zostaje zaburzony proces naturalnego nawadniania skóry. Kosmetyczny detoks dotyczy również kremów do twarzy na noc, które według kosmetolog mogą znacznie zatykać pory i zwyczajnie obciążać cerę.

       Spotkałam się z różnorodną opinią na ten temat i postanowiłam spróbować! Przyznaję, że moja skóra pod oczami nie zmieniła się, lecz zauważyłam brak obrzęku zaraz po przebudzeniu się. Plus dla Skin Coach! Kolejnym eksperymentem było odstawienie balsamu. Zupełnie z przyzwyczajenia używam go codziennie po kąpieli, natomiast autorka książki pokazała mi, że wcale go nie potrzebuję w tak dużych ilościach. Kolejny punkt dla Skin Coach! Gorzej wyszło z kremem do twarzy. Przez pierwsze dni zauważyłam znaczną poprawę. Moja buzia zdawała się być gładsza, bardziej odżywiona, a ja zasypiałam z poczuciem lekkości na mojej twarzy. Jednak po kilku tygodniach zaczęły się problemy z przesuszeniem i ze zwiotczałą skórą. Zdecydowanie powróciłam do starego nawyku.





 

Istota makijażu


       ... a skoro mowa o detoksie! Bożena Społwoicz namawia swoje „uczennice” do rezygnacji z makijażu i podarowania kropelki wolności skórze. Kompletnie nie neguje wykonywania makijażu, bo uważa, że jest to pewnego rodzaju sztuką. Jakkolwiek nasza skóra nie lubi się z kolorowymi kosmetykami. Nie lubi się z podkładami. Nie lubi się z chemią i konserwantami, których trudno jest uniknąć w produktach do makijażu.  Lubi się za to ze świeżym powietrzem, uczuciem lekkości i naturą. Plus dla Skin Coach, bo wiem z własnego doświadczenia jak szybko regeneruje się cera bez malowania.

       Do zbawiennego detoksu nadarza się wyjątkowa okazja, ponieważ piątego maja jest Światowy Dzień Bez Makijażu! Dzień, w którym nasza skóra pozostaje wolna od sztucznych barwników, chemii i konserwantów. Dzień, w którym kochamy siebie za urzekającą naturalność. Dzień, w którym jesteśmy pewne siebie nawet bez podkładu czy szminki. Dzień, w którym nasza cera odpoczywa i regeneruje się, a oczy błyszczą ze szczęścia jak nigdy dotąd.




       Podążam za wskazówkami Bożeny Społowicz, szufladkuję zdobytą dzięki niej wiedzę i stawiam pierwsze kroki ku zdrowszej skórze. 



Kalendarz mówi, że dzisiaj jest Dzień Bez Makijażu, więc zamierzam świętować, a Ty? Podejmiesz wyzwanie?