Dzisiaj wszystkie
myśli skupiają się pewnie na Świętym Mikołaju. Oczy szeroko otwarte próbują
wypatrzeć ukryte, pięknie zapakowane prezenty, a serca omal nie wyskakują z
klatek piersiowych przy wtórze wrzasków,podekscytowania i wiwatowania na cześć
udanego prezentu. Mikołajki są naprawdę urocze! Wspaniale jest móc oderwać się
od codzienności i móc chociaż na chwilę znów stać się dzieckiem, oczekiwać na
niespodzianki i zaraz po przebudzeniu zaglądać pod poduszkę. Dzisiaj u mnie na
blogu również będzie luźno, prezentowo i troszkę materialistycznie. Poopowiadam
Wam o kosmetykach, o tym, co kobiety kochają najbardziej... (no, może
niezupełnie najbardziej. Ja zdecydowanie wolę książki, ale o tych kremach muszę
Wam napisać! )
Dlaczego?
Bo uwielbiam dzielić się z Wami tym, co
dobre. A naprawdę dobre kosmetyki znajduję rzadko, co możecie zauważyć po
ilości wpisów kosmetycznych na moim blogu. Jeśli chodzi o kosmetyki to zarówno
ja, jak i moja cera- jesteśmy wymagające. Nie lubię zatkanych porów, świecenia
się, nowych niespodzianek na brodzie czy nosie, uczucia ściągnięcia ani
niewygodnego filtru na twarzy po nałożeniu specyfiku. Uwielbiam kremy, które
sprawiają, że zapominam o istnieniu innych, konkurencyjnych marek. Oddana
jestem tym produktom, które trzymają mnie z daleka od kupowania i testowania
kolejnych. Mogę stale kupować ten sam produkt i być odporną na nowości
wchodzące na rynek kosmetyczny. Po prostu, gdy produkt świetnie sprawdza się na
mojej cerze nie myślę o jego zamianie. Taka ze mnie kosmetyczna nudziara.
Co mnie urzekło?
Kremy
koreańskiej marki D'RAN, które od niedawna są dostępne w Polsce i w
niektórych drogeriach. Przykuły moją uwagę obecnością dość specyficznych
składników aktywnych takich jak wyciąg z oczaru, hydrolizowany kolagen
pozyskiwany z muszli i olejki. W moim koszyku wylądowały dwa kremy- Wonder
Cream Pore tightening & Refining dla mnie oraz Wonder Cream Firming &
Lifting dla mamy, która razem ze mną obsesyjnie poszukiwała kremowego bohatera.
Znalazłyśmy go obie!
Wonder
Cream Zmniejszający pory przyszedł do mnie w 100 ml pojemniczku o wyglądzie
do złudzeń przypominającym lata 90. Jego lekka i żelowa konsystencja rozgościła
się wygodnie na moich polikach, nosie i czole, nie zostawiając przy tym żadnych
niespodzianek ani nieestetycznego filmu na twarzy. Już od kilku tygodni
dogadujemy się świetnie. Krem idealnie zapewnia mi nawilżenie, suche skórki
przy nosie i na czole zniknęły, a ja zupełnie zapomniałam, że kiedykolwiek
borykałam się z niedostatecznym nawilżeniem lub wręcz przeciwnie-
przetłuszczeniem cery w ciągu dnia. Wonder Cream zdaje się celująco wyrównywać
produkcję serum i wspomaga regenerację mojej kłopotliwej cery.
Wonder
Cream Ujędrniający ucieszył moją mamę jak żaden inny jego poprzednik.
Zauważyłam, że w jej łazience zajął on honorowe miejsce tuż przy lusterku i
dziennej toaletce, a to oznaka, że przypadli sobie do gustu. Konsystencja kremu
jest cięższa od mojego ulubieńca, ale to wcale nie sprawia, że krem zapycha
cerę lub słabo się wchłania. Po delikatnym wsmarowaniu krem pozostawia po sobie
delikatną powłokę, a cera staje się gładka i nawilżona. Podczas mojego długiego
pobytu w domu rodzinnym za każdym razem mówiłam mamie, że jej cera znacznie
rozjaśniała, a i ona z ogromnym zaskoczeniem stwierdziła, że nigdy nie
zamówiłaby czegoś przez internet, a tu niespodzianka- odnalazła swojego
kremowego bohatera. Jej cera stała się bardziej elastyczna,pięknie napięta i
gładka w dotyku.
Obie gotowe jesteśmy na srogą zimę,
mroźne wiatry i mocne ogrzewanie. Spokojnie zajmuję swoją głowę zupełnie innymi
myślami niż nowy krem, tłusta cera i uczucie ściągnięcia na twarzy. Krem
zajmuje się regulacją mojego sebum i odpowiednim nawilżeniem, a moje myśli
tworzą kolejne nowe pomysły i inspiracje, które już niedługo pojawią się na
blogu.
Znalazłaś już swojego kremowego
bohatera? Koniecznie podziel się ze mną swoim odkryciem!