Mam taką
przypadłość, że zawsze ląduję w dziwnych miejscach. Kilka lat temu była to
wsypa Tajwan, gdzie azjatycka kultura z początku przerażała mnie i wprawiała w
osłupienie lub z Koreą, gdzie na samą myśl o jej inności i dziwactwach
przewracałam oczami. Każde miejsce powoli odkrywałam, stopniowo zaczynałam
ufać, a niespodzianki w postaci dzikich plaż, uroczych kawiarenek, uprzejmości
ludzkiej i samych pięknych momentów objawiały się przede mną jak na zawołanie.
Kilkuletnie doświadczenie w podróżowaniu i zmianie adresu co trzy miesiące
nauczyło mnie, że każde miejsce zasługuje na szansę do poznania. Powolnego
odkrywania, rozkoszowania się chwilą i co najważniejsze-akceptowaniu inności.
Jakkolwiek lubię działać na opak i gdy tylko dowiedziałam się, że lecę do
Guimaraes, małego miasteczka położonego w północnej części Portugalii
stworzyłam litanię „Dlaczego” Dlaczego tam? Dlaczego nie zachwycająca Lizbona
albo popularne Porto? Dlaczego aż na dwa tygodnie? Dlaczego akurat Guimaraes?!
Pierwszy dzień odpłacił mi się tym samym
pesymizmem. Niebo spowite było szarymi, ciężkimi chmurami, jak gdyby igrało ze
mną w niebezpieczną grę i straszyło mnie. Co kilka godzin deszcz mżył, pusząc
moje włosy i zraszając płaszcz. Ludzie skuleni pod parasolkami, brudne budynki
i szare ulice. Jakby jeszcze tego było mało Portugalczycy okazali się dziwnie
niedostępni, zamknięci i zupełnie jednolici z aurą pogodową- zimni. Przy
powitaniach podawali mi sztywno dłoń lub kiwali głowami, bąkając koślawym
angielskim „Hello, Welcome to Portugal”. Zapomniałam! Nie była to słoneczna
Hiszpania, gdzie wszyscy całują się na powitanie w policzki i od pierwszej
minuty plotkują ze sobą, jakby znali się od lat. Witamy w Portugalii! Tak
odmiennej i intrygującej tym samym. Guimaraes! – Poznajmy się bliżej!
Przyszło mi mieszkać w samych centrum
miasteczka. Otoczona ciasnymi kamieniczkami i stadem gołębi, zaglądających w
okna hotelowego pokoju, przez pierwsze dni odkrywałam najbliższe kawiarenki,
sklepiki i uliczki. Miałam szczęście,że pomieszkiwałam dosłownie przy słynnym Placu
Santiago , gdzie życie towarzyskie kwitło każdego dnia, a ja powoli wtapiałam
się w rytm i atmosferę miasta. Dość szybko spostrzegłam, że oczywiście nikt
tutaj nie spieszy się oraz głównymi mieszkańcami są osoby w podeszłym wieku. W
tygodniu obserwowałam ich powolne spacery i postukiwania laskami o kamienne uliczki.
Z głośnym pochrapywanie czytali gazety i sączyli kawę, a gdy tylko wchodziłam
do kawiarenek czy restauracji wszystkie oczy zwracały się ku mnie- dwumetrowej,
kosmitce z Polski. Na ich twarzach rysowało się pytanie: Skąd ona się wzięła i
co tu robi?” Jakkolwiek szybko zaprzyjaźniłam się z nowymi sąsiadami, łamiąc
ich portugalskie, zimne nastawienie. Zupełnie jak my, Polacy. Przypominałam
sobie na każdym kroku, uśmiechając się smutno. Przyjaźni, uprzejmi, lojalni,
żartobliwi, ale chłodni i zamknięci.
Sobota! Upragniony weekend i wolny dzień
od pracy. Zanim wydostałam się z łóżka miałam już szczegółowo zaplanowany
dzień. Zobaczyć zamek, zakupy, spacer po uliczkach i bliższe poznawanie
miasteczka wypełnione robieniem zdjęć. Jak wielkie było moje rozczarowanie, gdy
po rozsunięciu rolet przywitało mnie ponownie szare niebo... Nie poddałam się.
Założyłam czarne botki, biały golf, płaszcz i ruszyłam na prawdziwe przywitanie
z Guimaraes!
Przeniosłam się w czasie! Spacerowałam
między ciasnymi uliczkami, wsłuchiwałam się w stukot moich butów o stare
brukowe drogi i rozglądałam się uważnie dookoła. Co chwilę krajobraz
obdarowywał mnie bujną kolorystyką kamieniczek, uroczych restauracji i
lokalnych sklepików. Malutkie drzwi wejściowe do sklepów z pamiątkami i aromat
świec wydobywał się na plac tworząc jeszcze bardziej przytulną atmosferę.
Średniowieczna architektura zaskakiwała mnie z każdym krokiem. Śmieszne
budynki, które przyklejone do siebie znacznie różniły się wysokością i stylem.
Jedna kamieniczka wyłożona malutkimi niebieskimi płytkami, a obok niej
solidny brat, opatrzony drewnianymi balami i białą, odpryskującą farbą. Zaraz
za rogiem wychylał się taras żółtego domku z czerwonymi dachówkami. Gwar i
muzyka dobiegająca z barów dopełniała magicznej i sielskiej atmosfery starego
miasteczka Guimaraes. Nie mogłam odmówić sobie filiżanki parzonej kawy wypitej
na wielkim placu Santiago i głębokim westchnieniom zachwytu nad prostotą życia
w takich miejscach. Każda restauracja ma swoje stoliki na zewnątrz, gdzie można
grzać się na słońcu (gdy ktoś ma szczęście do ładnej pogody) i napawać się
pięknymi widokami. Czas spędzony w tym zabytkowym miasteczku pozwolił mi
zwolnić i przyjrzeć się kolebce Portugalii. Bowiem Guimaraes było pierwszą
stolicą tego kraju, a obecnie jest ważnym ośrodkiem turystycznym i historycznym. Spacerując między uliczkami
wyobrażałam sobie życie średniowiecznych mieszkańców, zaglądałam do okien
kamieniczek i zadzierałam głowę do góry, podziwiając kolorową i delikatnie
niechlujną architekturę. Czas zwolnił, a ja z pewnością wrócę do tego miejsca
ponownie! Mam nadzieję, że następnym razem błękitne niebo i odrobinę słońca
zaszczycą mnie swoją obecnością.
A dla laików historycznych Guimaraes ma przepiękny
zamek, który stanowi główną atrakcję miasteczka. Mnie jednak przyprawił on o
gęsią skórkę i dreszcze. Zimne mury, szare budowle i krople deszczu ociekające
po ceglanych ścianach...bhr! Nic nie zapraszało mnie do środka, a więc obeszłam
obiekt dookoła i grzałam się w objęciach ciasnych uliczek, sklepików z
pamiątkami oraz średniowiecznej atmosferze zabytkowego miasteczka. Taka ze mnie
marna turystka.
Ściskam Was mocno, tym razem z Portugalii!
Piękne zdjęcia! Prawie Ci zazdroszczę! Prawie... ;)
OdpowiedzUsuńale pieknie tam :)
OdpowiedzUsuńArchitektura powala.
OdpowiedzUsuńO jakie urocze domki! Troszkę kolorami przypomina mi kamieniczki we Wrocławiu.
OdpowiedzUsuńWiesz, akurat ta część Portugalii, którą odwiedziłam naprawdę przypomina Polskę ;D
UsuńSzkoda, ze nie trafiliscie na lepsza pogode, ale te kamieniczki wygladaja pieknie :)
OdpowiedzUsuńPrzyjechałam tutaj sama ze względu na służbowe obowiązki. Narzeczony został w Hiszpanii, ale oczywiści gdybyśmy wybierali się na taką wycieczkę postawilibyśmy na Porto i bardziej wiosenną porę ;)
UsuńŚlicznie, czasami wydaje nam się, że w małych miasteczkach nic nie ma, ale wystarczy odrobina chęci i udaje znaleźć się coś urokliwego i cieszącego oczy :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! Zupełnie jak w życiu. ;) tyle pięknych rzeczy i momentów dookoła, a jedyne co musimy zrobić to się na nie otworzyć i próbować dostrzec je lepiej;)
Usuńpozdrawiam ;*
Kochana, o dziwo, ja nie byłam w Guimaraes - gdy moi koledzy z Erazmusa jechali tam na wycieczkę, ja byłam na innej wycieczce - zwiedzałam przepiękne Azory. Muszę Ci jednak powiedzieć, że mam całkiem inne zdanie o Portugalczykach - moim zdaniem właśnie byli oni niesamowicie otwarci i przyjaźnie nastawieni i bardzo, ale to bardzo chętni do pomocy. Nawet jak bariera językowa nie pozwalała na swobodną rozmowę to komunikacja i tak miała miejsce. Tak przynajmniej było w Porto, niby jest bardzo popularne, ale odczujesz ogromną różnicę pomiędzy Porto a Barceloną... Ah, ja ja kocham to miasto!:) Cieszę się, że w pażdzierniku znowu tam wrócę. A czy Ty miałaś chwilkę, by na weekend wyskoczyć do Porto?
OdpowiedzUsuńWygląda bardzo klimatycznie :) Podoba mi się ta kafejka z krzesełkami w żywym chabrowym kolorze - rzuca się w oczy :)
OdpowiedzUsuńTakich kamieniczek jest mnóstwo! <3 I to jest właśnie urok całego Guimaraes :)
UsuńŁadne kamienice :)
OdpowiedzUsuńOdpowiedziałam na Twój komentarz u mnie na blogu - zapraszam <3
Uwielbiam Portugalię. :) Szkoda, że nie byłam w tym miasteczku.
OdpowiedzUsuńTen kraj nie podbił mojego serca aż tak, aczkolwiek ma w sobie coś wyjątkowego ;)
UsuńTak mało ludzi odwiedzających Portugalię trafia do tego miasta :)
OdpowiedzUsuńGuimaraes nie należy do popularnych miejsc Portugalii tak, jak Porto lub Lizbona, a szkoda, bo jak na jednodniową wycieczkę naprawdę warto zobaczyć to urokliwe miasteczko ;)
Usuń