Przeglądasz
stronę internetową, przesuwasz suwak w dół i w dół niczym w transie. Jedna
sukienka bardziej kusząca od drugiej, bluzka tak piękna, że kolejna do kolekcji
to przecież jeszcze nie koniec świata. Poza tym co, jeśli chodzi o tą torebkę?
Na zdjęciu wygląda genialnie! Niewiele myśląc klikasz przycisk Kupuj, podekscytowana dopełniasz
ostatnich formalności, płatności i za kilka dni jest- Twój wymarzony produkt z
internetu! Zastanawia mnie czy częściej jesteś zachwycona zakupem czy wręcz
przeciwnie- zostajesz rozczarowana? Nie mam wielkiego doświadczenia z kupowaniem ubrań online. Należę do nudnych
tradycjonalistek, które wolą przymierzyć, powyginać się w przymierzalni,
dotknąć i dopiero kupić, chwaląc się
zdobyczą. Mam jednak ogromne doświadczenie w pracy e-commerce, czyli w procesie
sprzedaży produktów, które Ty bardzo często oglądasz na stronach internetowych.
Pomyślałam sobie Nie będę zołzą i
odsłonię kulisy sesji zdjęciowych na sprzedaż online.
Jak to wszystko wygląda?
Opisać to można jednym słowem- nieskończoność.
Dlaczego?
Dzień rozpoczyna się niewinnie. Niczym królewna rozsiadam się z kubkiem
gorącej kawy na krześle i przez następną godzinę staram się rozbudzić. Plotkuję
z wizażystką, która w tym czasie stara się mnie upiększyć, podpatruję marki
kosmetyków i triki makijażowe. Moje osobiste warsztaty, w które wkręcam się
coraz bardziej. Zaraz potem zazwyczaj ta sama pani ujarzmia moje włosy i jestem
gotowa! Jedno selfie przed rozpoczęciem sesji zdjęciowej i gdy tylko odchodzę
od lustra zaczyna się prawdziwa walka. Sadzają
mnie w przymierzalni, stylistka wraz
z asystentką stawiają obok mnie boleśnie długie wieszaki pełne ubrań i
uśmiechając się do mnie niepewnie mówią: „Dzień
dobry! Dzisiaj musimy się sprężyć.” Moje doświadczenie mówi, że zawsze przy
takiej pracy musimy się sprężać, więc przebieram się w pierwszy naszykowany dla
mnie outfit i zaczynam odliczanie...
Pierwsze testy, sprawdzanie światła i
ostatnie poprawki na białym tle po czym kilka minut później tempo w studio
znacznie przyspiesza, atmosfera ożywa, w głośnikach rozlega muzyka, a wszyscy,
stając się jedną drużyną zaczynamy pracę. Ustawiam się w wyznaczonym przez
fotografa miejscu, a stylistka zaczyna głaskanie mnie, odpowiednie układanie
ubrań, dopinanie ostatnich guzików i modelowanie materiału bluzki tak, aby
wyglądał on zniewalająco, a tym samym naturalnie. Nad takim lukiem „I don’t
care” pracuje się czasem bardzo długo. W tym wypadku nie wystarcza zwykłe
przyklepanie bluzki. Tutaj po kilka razy modelka jest głaskana, bluzka
naciągana, naprężana, skubana i do dzieła- teraz czas na mnie! Poza, ruch,
dźwięk aparatu, lampa, spojrzenie, ruch! Gdy tylko czuję jak spinacz zsuwa mi
się z pleców za luźnej sukienki, a zza paska u torebki wystaje taśma, która
miała za zadanie podtrzymywać „tą ładniejszą” stronę produktu, zatrzymuję się.
Stylistka podbiega do mnie i po raz kolejny poprawia moją kreację, naciąga
mankiety i układa lejące się materiały. W tym samym czasie wizażystka korzysta
z okazji i pudruje mi nosek, a zaraz potem układa pukle moich loków. „Bezsensu”
– dodaję po cichu z myślą, że już za sekundę znów zacznę pozować i całe
układanie trafi szlag. Gdy mamy już TO zdjęcie przechodzimy do pobocznych
zdjęć, czyli ujęcie profilu, tyłu oraz szczegółu danego ubrania. Zaraz potem
stylistka rzuca hasło: „Change!”, a ja maszeruję po kolejną kieckę czy bluzkę.
Męczę się przy zapięciu jednego durnego buta, pocę się, sapię i gdy tylko
odnoszę zwycięstwo spotykam się z wybrednym wzrokiem stylistki. „Nieeee.... te
sandały jakoś mi tu nie pasują. Załóż te botki, lepiej wyglądają.” Może i
lepiej, tylko po ośmiu godzinach i tylu włożonych na mnie kreacjach kompletnie
nie zawracam sobie głowy co też wygląda ładniej, a co też nie. Chciałabym, żeby
było wygodnie, szybko i sprawnie. Czasem zwyczajnie wyłączam się, bujając w
obłokach, stwarzając pomysły na nowe posty czy plany na kolejne dni.
Wykonanie zdjęć do jednego outfitu
na zwykłą stronę internetową to chwila pięciu minut, natomiast zestawień ubrań
dziennie może być ponad sto! Taki dzień
zdaje się nie mieć końca!
Nadchodzi czarna godzina. Nagle wszystko zlewa mi się do kupy, kolory, ani
fason nie mają już znaczenia. Nie pamiętam, które ubrane miałam już na sobie, a
moje ciało przybiera wyuczone przeze mnie pozy. Pim, pam! Profil, tył, zmiana!
Raz... dwa... trzy...
Wieszak czyha na mnie bezlitośnie, a ja błagalnie zerkam na wskazówki
zegara. Przesuwam wzrokiem po linii czekających na mnie ubrań i wzdycham
głośno. Bardzo często razem z drużyną umilamy sobie takie monotonne dni,
włączamy muzykę, tańczymy, czy plotkujemy dosłownie o wszystkim. Nie brakuje
również momentów na te żartobliwe i głupkowate zdjęcia, przecież nie musimy
zawsze być poważni!
Ostatnie zdjęcie i magiczne okrzyki „Koniec! Skończyliśmy!”słyszę już jakby
poza mgłą. Wchodzę do swojej przebieralni, siadam na krześle i nie mam nawet
siły ponownie ubrać się w moje ubrania. Całe ciało krzyczy o odrobinę spokoju,
ręka podrapana przez suwaki i metki, szyja boli od prostych poz (tych, dzięki,
którym ubrania nie gniotą się), paznokcie połamane od zapinania guzików i
ściągania przeraźliwie obcisłych jeansów. Zerkam na moje zdjęcie na wielkim
ekranie. Uśmiecham się a nim, stawiając nogę do przodu. Na stopach mam przepiękne
szpilki, a zwiewna sukienka delikatnie muska moje kolano. W dłoni trzymam
świecącą się torebkę i myślę sobie: „Wow.. gdybym znalazła TAKĄ sukienkę z
pewnością kupiłabym ją! Tylko gdzie ją znaleźć? Przecież ta ze zdjęcia
strasznie elektryzowała się, gniotła przy każdym, nawet najmniejszym ruchu, a
dekolt nie leżał kompletnie. Na zdjęciu taka piękna, gustowna... Ah! Magia! O
marketingowych chwytach pisałam już gościnie na blogu u Marzeny (tutaj -> Kreowanie marki oczami modelki), gdzie serdecznie zapraszam do odkrywania tajników tworzenia wizerunku marki w świecie mody.
Oczywiście nie każde kupowanie online grozi porażką. Są marki, które
sprzedają świetny towar, nie kłamią na zdjęciach i podają skrupulatnie wymiary.
Kupowanie online naprawdę może być fajne,
ale ja od zawsze jestem nudną tradycjonalistką. Wolę iść do sklepu,
pomacać,powyginać się w przymierzalni i być zadowoloną z zakupu.
A Wy? Jakie
macie doświadczenia związane z kupowaniem online? Chętnie poczytam o Waszych
przygodach i z przyjemnością doradzę lub odpowiem na nurtujące Was pytania!
Ściskam,
Wasza Paulina G Lifestyle
Ja w sumie dość rzadko kupuję online. :) Wolę coś pomacać i dokładniej obejrzeć. :D Masakra, że jednego dnia aż tyle razy trzeba się przebierać!
OdpowiedzUsuńMam tak samo :)
Usuńhaha trochę jest tych zestawów do przebrania, ale dzięki temu wyrobiłam sobie triki, ułatwiające szybsze przebieranie się ;D
Wystrzegam się kupowania online, zawsze coś jest nie tak z tymi zamówieniami, ja wole przymierzyć i wiem czy to to czy nie to :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja również należę do tej grupy. Jestem wzrokowcem i muszę zobaczyć z każdej strony,dotknąć i dopiero wtedy zadecydować ;D
UsuńGeneralnie lubię kupować on-line, jednak w przypadku takich rzeczy jak sukienki, wolę jednak przymierzyć...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Oh zdecydowanie! Sukienka zawsze leży inaczej i wymaga większej uwagi przy kupnie ;D
UsuńPozdrawiam ! ;*
Ja online nie kupuję... też jestem tą nudną tradycjonalistką co woli iść do sklepu, poprzymierzać, pomacać, powyginać w przymierzalni... ;)
OdpowiedzUsuńPrzybij pionę! ;D
UsuńZdecydowanie muszę dotknąć i przymierzyć zanim coś kupię, nie mam dużych doświadczeń, ale pierwsze próby były udane. Ubrania były zawsze dobrze odszyte, z miłego materiału. Raz musiałam odesłać bluzkę, ale i z tym nie było problemu - pieniądze szybko wróciły na konto :)
OdpowiedzUsuńSuper, że masz dobre doświadczenia w kupowaniu online. Oczywiście nie zawsze jest źle i większość ubrań ma jasno sprecyzowane rozmiarówki, więc o wiele łatwiej jest wybrać odpowiednio dla nas dopasowane rzeczy ;)
UsuńMuszę przyznać, że ubrań raczej nie kupuję online, chociaż nie powiem zdarzyło się kilka razy. Tylko, że zazwyczaj takie zakupy okazywały się totalnym niewypałem. Stąd też teraz wolę coś dotknąć, przymierzyć i dopiero kupić. A swoją drogą nie miałam pojęcia, że taka sesja trwa aż tyle. Teraz już wiem, dlaczego w sklepach internetowych na każdym zdjęciu jest zazwyczaj ta sama osoba :D :D
OdpowiedzUsuńA ja żyję kupowaniem online! Nie znoszę chodzić do sklepów :( I zazwyczaj kupując w internecie - trafiam dobrze!
OdpowiedzUsuńTy szcześciaro ! Ja zazwyczaj nie mogę przemóc się do kupna online ;D
UsuńŚliczne rzeczy no i przydatny post <3 Może wzajemna obserwacja? My Blog
OdpowiedzUsuńWolę kupować ubrania w sklepie stacjonarnym niż online, bo zazwyczaj na żywo wszystko wygląda inaczej ;)
OdpowiedzUsuńMoje kupowanie online często kończy się klapą, ale mogłabym się nauczyć tej umiejętności bo ostatnio chodzenie po sklepach to dla mnie jakaś kara ..;D
OdpowiedzUsuńRzadko kiedy kupuję ciuchy online - wolę pójść do sklepu i je przymierzyć przed kupnem ;)
OdpowiedzUsuńJa jestem onlinemaniaczką :D Nawet teraz czekam aż naładuje mi się telefon i zrobię zakupy :D Ale już zauważyłam że nie zawsze złoto co się świeci :/ Najgorsze odpowiedniki w "realu" mają wszystkie niszowe sklepy>sieciówki HM,Zara itd.>Missguided, sieciówki które nie są dostępne w naszym języku :D
OdpowiedzUsuńhttps://dragonsnectar.blogspot.com/