Wyszłyśmy z
salonu sukni ślubnych. To był dzień pełen ciężkiej pracy, kilku pokazów
mody i przymiarek kreacji. Moje stopy piekły od niewygodnych szpilek, a kolano
ponownie dawało o sobie znać. Obcasy zdecydowanie nie służą mojemu zdrowiu. Na
zegarze właśnie wybiła siódma. Zmrok okrył już ulice miasta, a temperatura
spadła znacznie poniżej dziesięciu stopni. Urok zimowej Hiszpanii, gdzie w dzień
słońce grzeje twarze i termometry dumnie pokazują trzynaście stopni, aby tuż po
zmroku ze zdziwieniem otulać się podwójną porcją swetrów i szalików.
Rozmawiałam przez chwilę z nowo poznaną dziewczyną. Tego dnia przyszło nam
pracować razem po raz pierwszy. Gawędziłyśmy o nadchodzących świętach, planach
na jutro i historii, która doprowadziła nas obie do Barcelony Razem z
nowo poznaną dziewczyną Wędrowałam Passeig de Gracia obserwując miejski gwar.
Barcelona tętniła życiem! Tłumy ludzi,przeciskających się w każdym kierunku,
wielkie torby obijające się o nogi i plecy przypadkowych przechodniów. Kobieta
potykająca się na zbyt wysokich obcasach, grupa Azjatów (zapewne turystów),
którzy niespodziewanie zadecydowali zatrzymać się na środku chodnika, powodując
wielki korek i niezadowolenie dookoła. W oddali ktoś krzyknął, następnie
kierowca nerwowo zatrąbił, a w ślad za nim ruszyły inne auta. Moich uszu
dobiegał piskliwy dzwonek otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych sklepów.
Tupot stóp, pędzący ludzie i rzucone „perdon”, gdy po raz kolejny zostaję
potrącona przez spieszących się przechodniów.
Wszystko to oświetlały metrowe, a
może nawet kilometrowe łańcuchy lampek świątecznych. Na czubkach każdej latarni
dumnie zawisły gwiazdy i śnieżynki. Wystawy sklepowe wypełniły się dekoracjami
świątecznymi,a co druga mijana przeze mnie choinka była coraz piękniejsza. Okienka
mieniły się tysiącem barw, lśniących bombek, skrzących się stroików, świecących
gwiazdek i grających Mikołajów. Miałam dziwnie wrażenie, że właściciele sklepów
urządzają tajemnicze zawody. Która wystawa jest piękniejsza? Bardziej pokaźna?
Która przykuwa największą uwagę?
Przechodząc Passeig de Gracia
nie sposób doliczyć się restauracji, kawiarenek i innych oryginalnych miejsc,
gdzie można usiąść, poplotkować ze znajomymi i zjeść pyszne specjały, czy napić
się kawy. W zwykły wieczór wszystkie miejsca były pełne! Z barów wylewały się
tłumy ludzi. Każdy coś zamawiał, za coś płacił, pytał o wolne miejsca, prosił o
menu... Z każdej strony dało się słyszeć gwar i śmiechy. Moje nozdrza
zanotowały, że w którejś z restauracji kucharz zapomniał o palącym się kawałku
mięsa, a dźwięk stukających o siebie filiżanek przywołał chęć wypicia kolejnej
już dzisiaj kawy. Co za atmosfera! Co za gwar i pobudzenie!
Uważne obserwacje przerwał mi
głos Alice: „- Ja skręcam w tą uliczkę, a Ty? W której dzielnicy mieszkasz? –
„Ooo nie, ja nie mieszkam w Barcelonie. Moje mieszkanie jest w Roda de Bara,
około godzinki drogi stąd.” – odpowiedziałam z tęsknym uśmiechem na twarzy na
co otrzymałam odpowiedź: -„Ohh, biedna.” Po czym typowo po hiszpańsku dałyśmy
sobie dwa buziaki w policzki na pożegnanie i tyle widziałam nowo poznaną
dziewczynę. Podążałam tłoczną ulicą, a w głowie nadal dźwięczał mi głos Alice:
„Ohh, biedna.” Biedna ja?
Oczami wyobraźni przeniosłam
się do mojego miasteczka. Do wysokich, spadzistych klifów, obrośniętych
drzewami, aloesem i kaktusami. Usłyszałam szum morza i huk fal rozbijających
się o skały. We wspomnieniach odnalazłam wszystkie spacery, pikniki i kąpiele
na pobliskich plażach. Niemal czułam morską bryzę i zapach owoców morza
dobiegający z pobliskich restauracji. Przypomniałam sobie dotyk gorącego piasku
i słony smak na mojej skórze. Z zamyśleń wyrwał mnie klakson samochodu.
Prawie wpadłam na przechodnia. Owinęłam się szczelniej płaszczem i pędem
ruszyłam na stację. Do Roda de Bara, proszę! Miasteczka, gdzie sąsiedzi znają
się i każdego dnia ucinają przyjacielskie pogawędki, do malutkich sklepów gdzie
nie dostaję oczopląsu i tysiąca wątpliwości przy wyborze jednego swetra, do
wąskich uliczek gdzie słyszę własne kroki odbijające się echem wśród kolorowych
budynków. Do mojego mieszkanka gdzie mogę otworzyć szeroko okna, a jedyny
odgłos to szum drzew i plusk wody w basenie. Oh biedna ja ! Pomyślałam z
uśmiechem na twarzy! Mieszkam w jednym z najbardziej malowniczych zakątków Katalonii.
Gdzie czas zatrzymuje się w magicznych chwilach, gdzie podziwiam błękit nieba,
a żadne wieżowce nie mogą mi w tym przeszkodzić. Gdy na całym ogromnym świecie
czuję się jakby to właśnie było TU. Blisko natury, na gorącym piasku jednych z plaż
lub przy gorącej kawie, parzonej przez znaną mi kelnerkę. Gdzie słyszę
szczekanie psa sąsiadki lub śmiech dzieci, bawiących się w ogrodzie. Miejsce,
gdzie każdy odgłos jest na wagę złota, a zapachy tak idealnie do siebie pasują.
Całość, która tworzy idealne miejsce do odpoczynku, zebrania myśli i
posłuchania własnego serca. Miejsce, gdzie nie da się nie uśmiechać i
odpoczywać. Magia, którą daje nam w prezencie kontakt z naturą, spokój i
harmonia. Jak pięknie! Jaką szczęściarą przyszło mi być!
Po powrocie do domu, zjadam
przyrządzoną przez narzeczonego kolację, siadam na kanapie z kubkiem parującej
herbaty i uśmiecham się do wspomnień tłocznej Barcelony. Do pięknych dekoracji,
tętniących życiem ulic i przepychu, który zmusza do kupowania, posiadania,
wyścigu. Uśmiecham się do Barcelony, bo jest zachwycająca! Jednak nie na zawsze,
nie na moją spokojną i romantyczną duszę. Pewnie za kilka dni znów wsiądę w
pociąg, jadący do Barcelony. Pewnie znów wpadnę w pędzący wir i razem z innymi
przechodniami będę tworzyć tłum. Póki co napawam się ciszą, przestrzenią i
odpoczywam w miejscu, które zdaje się być idealne dla mnie.
A Wy kochani? Gdzie jest Wasze
miejsce? Odnajdujecie się w wielkich miastach i pędzącym życiu czy tkwi w Was
spokojna dusza? Jestem, bardzo ciekawa gdzie wolicie mieszkać! Koniecznie
podzielcie się swoimi odczuciami w komentarzach.
Ściskam mocno ze spokojnego
mieszkanka przy plaży!
Oj biedna ty hehe żartuje też na dłuższą metę bym nie wytrzymała w takim zgiełku :D
OdpowiedzUsuńOj biedna ja haha ;D
UsuńNo zwyczajnie nie funkcjonuję dobrze na dłuższą metę w większych miastach ;D
Ja odnajduję się w wielkich miastach, ale to też zależy... Na przykład w Neapolu mogłabym mieszkać mimo, że jest chaotyczne, a w Mediolanie już nie za bardzo. Jak jednak też potrzebuje takich spokojnych miejsc i wcale nie byłoby mi źle mieszkać w małym miasteczku. ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że odnalazłabyś się w każdym miejscu ;D Czy jest to tętniący życiem Neapol czy spokojne miasteczko. Jeden warunek: WŁOCHY ;D
UsuńBuziak ! ;*
Zdecydowanie spokojna dusza, najlepiej z dala od miasta - gdzieś na wsi, przy lesie <3
OdpowiedzUsuńOh! <3 Świetnie Cię rozumiem ;)
UsuńP.S. Często podziwiam na Twoim instagramie okolice, w których spacerujesz ze swoim psem <3 Pięknie !
Dzięki :) Właśnie to są idealne miejsca dla mnie :) <3
UsuńJa kocham moja Warszawę. Poruszamy się w niej z "zamkniętymi oczami". Ale.. wyniosła się na wieś.. podążając za miłością. Ale kawał serce został w moim tetniacym życiem mieście.
OdpowiedzUsuńWarszawa jest piękna ;) Powtarzam to zawsze, gdy ją odwiedzam, ale... tym samym zawsze kwituję, że nie mogłabym w niej mieszkać ;D
UsuńZależy co dla kogo i na jakim etapie życia.
OdpowiedzUsuńJa dużych miast ani nie demonizuję, ani nie wychwalam pod niebiosa.
Obecnie dobrze się czuję w dużym mieście... a kiedyś? Kto wie?
Pozdrowionka mikołajkowe! :)
Każde z miast ma w sobie pozytywne i negatywne strony. To prawda, że dużo również zależy od etapu życia. Młodzi bardzo często studiują, pracują, prowadzą życie towarzyskie i zdaje się, że idealnym dla nich miejscem są wielkie miasta ;)
UsuńŚciskam mocno! ;)
Chciałabym mieszkać w dużym mieście, by móc korzystać ze wszystkich jego przywilejów (sklepy, baseny, rozrywka, rozbudowana komunikacja), ale jednak mieć mieszkanie w spokojnej dzielnicy, bez żadngo centrum handlowego, z dala od głośnej ulicy, tak bym po powrocie do domu po prostu mogła się odprężyć. Teraz mieszkam we Wrocławiu i kocham to miasto, ale wcześniej dane mi było mieszkać przez ponad 5 miesięcy w Porto... Ehh, tam to dopiero było cudowne. NIby duże miasto, ale jednak bardzo urocze, bardzo swojskie i bardzo portugalskie:) Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńKażde miejsce ma w sobie coś pięknego. Osobiście mieszkałam dość dług czas w Taipei- stolicy Tajwanu. Mieście ogromnym i hałaśliwym, ale były tam miejsca, w których można było czuć się jak w domu. Jakkolwiek mam zbyt spokojną naturę, aby móc mieszkać w dużych miastach. Cudownie jest je odwiedzać, dać się ponieść tłumom przez jeden dzień, ale dla mnie błogosławieństwem jest móc wrócić do małego i spokojnego miasteczka ;)
UsuńBuziak ! ;*
U mnie wszystko musi byc wyposrodkowane. Nie lubie zbytniego tloku, ale tez nadmiernej ciszy. "Twoje miejsce" wyglada pieknie :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Czasem cisza może zbytnio przytłoczyć. Idealnie jest utrzymywać balans, wychodzić do ludzi, ale pamiętać o zafundowaniu sobie ciszy i spokoju. Dla mnie to rzecz konieczna! Inaczej nie jestem w stanie funkcjonować ;)
UsuńJa też dobrze się czuję kiedy wszystko jest wyśrodkowane :) Czasem lubię ciszę i spokój, a czasem wręcz odwrotnie.
OdpowiedzUsuńDołączam do grona obserwatorów, będę chętnie wracać na Twój blog :)
Zasada złotego środka najważniejsza ;)
UsuńWitam Cię serdecznie w gronie moich Czytelników! Ciesze się z Twojej obecności ;)
Pozdrawiam! ;)
Miasto to zdecydowanie moje miejsce- ma więcej możliwości. Nie wyobrażam sobie spędzenia całego życia na wsi, jednak ne przeszkadza mi wyjazd na nią raz na jakiś czas nie przeszkadza mi, a nawet uspokaja mnie.
OdpowiedzUsuńLubię tętno miasta -lubię się w nim odnajdywać, ale tylko na krótki czas. Szybko zaczynam tęsknić za moim dużym pokojem, przestrzennym ogrodem i domem, którego uprzątnięcie zajmuje cały dzień. Lubię przestrzeń, zamknąć się w bloku daję od niedzieli do czwartku, czasem ciężko mi to znieść.
OdpowiedzUsuńŚwietnie Cię rozumiem ;) Miasto ma dużo do zaoferowania i daje nam tą adrenalinę i podekscytowanie. Jednak nie ma lepszego miejsca do odpoczynku niż spokojne miasteczko, łono natury, cisza i spokój ;)
UsuńUdanego weekendu życzę! ;*
Mieszkam od ponad dwóch lat w Warszawie i nawet lubię to miasto, ale nie jest to moje miejsce na ziemi - zdecydowanie! Uwielbiam miasta za możliwości, jakie mi dają, ale chyba jednak ciężko mi się mieszka w tym pędzie i wiem, że w przyszłości chciałabym mieszkać w mniej zatłoczonym miejscu. :)
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam Warszawę i zawsze dobrze się czuję, gdy ją odwiedzam.Tym samym jednak po powrocie do domu zawsze oddycha mi się lepiej ;)
UsuńTa walka sklepów i wszystkich innych działających usług to normalna rzecz w 21 wieku i aż strach pomyśleć, co będzie w przyszłości. I choć z opisu i zdjęć miasto jest piękne, tylko czy one pozostaje takie bez tego wszystkiego co świeci i ozdabia to miejsce? Czy jest ten sam klimat? Huczny ale przyjemny dla ucha? Wszystko zmienia się w raz z pogodą czy świętami.. i ja wole jednak zacisze. A pełno zieleni czy morza jak w Twoim przypadku to w ogóle pragnę! Cisza, spokój i czas na refleksje ♥
OdpowiedzUsuńBarcelona jest piękna o każdej porze roku, jest jednak pełna wszystkiego. Często mam wrażenie,że zdecydowanie jest za dużo wszystkiego. Lampek, sklepów, wystaw, restauracji, tłocznych uliczek, aut, hałasu... Uh! Tętniące życiem miasta są świetne, ale nie na dłuższą metę . ;) To prawda, że nic tak nie koi jak małe miasteczko i kontakt z naturą ;)
UsuńA wiesz, że ja się nawet odnajduję w wielkich miastach. Lubię je nawet bardzo ;) Zazdroszczę Ci tej Hiszpanii :) :) Fajnie, że odnalazłaś swoje miejsce :)
OdpowiedzUsuńDla każdego coś innego ;) Lubię duże miasta, ale za każdym razem przekonuję się coraz mocniej, że nie jestem stworzona do życia w nich ;)
UsuńBuziaki ! ;*
Duże miasta są fajne, ale do zwiedzania i zabawy. Do mieszkania wolę trochę spokojniejsze miejsca przy mieście. Blisko do centrum, a jednak spokojnie i przytulnie :)
OdpowiedzUsuń