Po niebywale
zwariowanym tygodniu wreszcie zasiadam przed klawiaturą błękitnego laptopa.
Moje palce odnajdują znane im szlaki i w przypływie szczęścia same wystukują
rytm. Litery układają się w wyrazy, a te kolejno w zdania. W taki właśnie
sposób opowiem Wam jak odwiedziłam cztery kraje w zaledwie cztery dni!
Gdy
otworzyłam oczy w mroźny poranek pierwsze co ujrzałam, to wypchana po brzegi
walizka, szafa była kompletnie pusta, a kosmetyki zniknęły z półek. Rozejrzałam
się dokładniej i przypomniałam sobie, że poprzedniego dnia zdjęłam również ze
ścian najbliższe memu sercu zdjęcia. „Przeprowadzam się po raz kolejny” –
pomyślałam i z dreszczykiem podniecenia postawiłam stopy na podłodze. Tak
zaczął się poranek w Korei Południowej. Ostateczne pakowanie, taszczenie
ciężkich bagaży (podczas czego śmiałam się, że mój dobytek z ostatnich sześciu
miesięcy mieści się w zaledwie 25 kg) oraz dojazd na lotnisko. Po drodze
łapałam ostatnie widoki Seulu i szczegółowo zapisywałam je sobie w pamięci- ogromne
mosty pełne luksusowych aut, Koreańczycy ubrani w puchowe, grube kurtki i
pojedyncze znajome wyrazy w ich języku. Na koniec zasmakowałam pikantnego
jedzenia, które jest typowe dla Korei Południowej i ruszyłam na podbój
kolejnego kraju.
Po zaledwie
3 godzinach znalazłam się w objęciach drugiego domu. Wilgotność powietrza dopadła mnie tak drastycznie, że zmuszona
byłam wyskoczyć z ciepłych swetrów, które założyłam jeszcze tego ranka w Korei
Południowej. Temperatura sięgała prawie 20 stopni Celsjusza, a przede mną
rozciągała się perspektywa 24h spędzonych na Tajwanie. Podczas drogocennych
godzin w Taipei miałam okazję wyściskać moich przyjaciół i rozkoszować się
przesympatyczną tajwańską kulturą, rozpieszczać podniebienie fantastyczną
kuchnią wyspy oraz przetrwonić kilka „minut” na udane zakupy. Nie spodziewałam
się również, że w ciągu niecałej doby w tym kraju będę miała możliwość na
odkrycie swoich talentów muzycznych. Niespodziewanie znalazłam się w klubie
karaoke, gdzie spędziłam wieczór pełen śmiechów, muzyki i tańca.
Zanim
zdążyłam zaakceptować godzinną różnicę czasu, cieplejszą aurę i inne jedzenie,
moje ciało ulokowało się w fotelu samolotu w drodze do Europy. Cudem przespałam niewyobrażalnie długi lot i nagle moich uszu
dobiegał znajomy język. Z chińskiego „Xie Xie- dziękuję” automatycznie przestawiłam
się na „Gracias”- jak łatwo można się domyśleć wylądowałam w Hiszpanii. Błękitne
niebo pozłacane promieniami słońca oraz ciepło i otwartość Hiszpanów sprawiły,
że mimo ogromnego zmęczenia byłam gotowa na kolejną dawkę wrażeń. Już po
wyjeździe z lotniska spostrzegłam, że tutejsze słońce jest znacznie ostrzejsze,
na co nie były przygotowane moje oczy po półrocznych azjatyckich smogach. Z
zapartym tchem podziwiałam widok palm i górzyste tereny, a moich uszu dobiegał
cudowny język hiszpański.
Dzień w nowym kraju wypełniony był odwiedzaniem
rodziny i przyjaciół, którzy zorganizowali małe przyjęcie powitalne z
tradycyjną paellą na stole. Śmiechy, uściski i długo wyczekiwane rozmowy trwały
aż do białego rana. Razem z moim chłopakiem przemieszczaliśmy się z knajp do
restauracji aż po główne rynki miasta. Nie pamiętam nawet, kiedy oddałam się w
objęcia Morfeusza, a już alarm przeraźliwie zmuszał mnie do wstania o 5 rano!
Dzięki czemu mogłam chłonąć widok wyłaniającej się pomarańczowej kuli. Buenos
dias Hiszpanio!
Jakkolwiek
dzień ponownie zaczął się od nerwowej gonitwy, sprawdzania czy mój bagaż został
w pełni spakowany, kolejne lotnisko, odprawy i samolot. Po 3 godzinach lotu ze
zdziwieniem zauważyłam, że wyłapuję z tłumu urywki rozmów, które jestem w
stanie zrozumieć. Mały chłopiec mówiący do pluszowego misia, zatroskana mama,
podekscytowani studenci… Tysiące słów zaparcie pchało się do moich uszu, a ja
doskonale potrafiłam zrozumieć. Przez chwilę zatęskniłam za komfortem, który
towarzyszył mi w Azji. Nie musiałam słuchać, ani rozumieć chińskich narzekań,
kłótni czy wulgaryzmów, wybierałam to, co chcę słyszeć i pamiętać. Mimo
wszystko cudownie było znaleźć się w Polsce. Znajome zapachy i odgłosy
uświadomiły mi jak bardzo tęskniłam za domem. Pokochałam łyse drzewa, szarugę
za oknem i przeszywający wiatr. Znalazłam się w objęciach moich najbliższych, a
tego żadne krajobrazy i podróże i nie są w stanie zastąpić.
Zwariowane
cztery dni, pełne przygód, obcych języków i kultur zaprowadziły mnie do stacji
końcowej- Witaj Polsko! Po raz pierwszy z tego kraju witam Was, moi Kochani
Czytelnicy!
Jestem ciekawa jakie zwariowane podróże przeżyliście!?
Koniecznie opowiedzcie mi o nich w komentarzach!
Trzymajcie się ciepło!
Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej :) Ja zdecydowanie wolałabym mieć więcej czasu na zwiedzenie tych krajów niż 4 dni :D Udanego pobytu w Polsce życzę :D
OdpowiedzUsuńWszystkie te kraje zwiedziłam już kilkakrotnie, stąd też wróciłam w te same miejsca z ogromnym sentymentem, ale w skróconym czasie ;)
UsuńCudowna podróż, ale na pewno też trochę męcząca. :) Jednak wyobrażam sobie, że spotkania z przyjaciółmi wszystko ci wynagrodziły.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto było przetrwać tysiące kilometry ;D
Usuńjet lag Ci nie straszny :D. Podziwiam i jednorazową wytrzymałość Twojego organizmu, jak i poprzednią decyzję na tak długi wyjazd do tak dalekiego i odmiennego kraju. Względnie swobodnie posługuję się angielskim, ale perspektywa długodystansowego wyjazdu do kraju, którego języka nie znam, napawa mnie totalnym lękiem.
OdpowiedzUsuńJęzyk angielski to akurat dla mnie codzienność, bo jest to język, którym posługuję się z moim chłopakiem. Ale faktycznie wyzwanie dla jet lag i ogarnięcie podczas tak zwariowanej podróży ;D
UsuńMyślę,że mało kto przeżył taką zwariowaną podróż jak Ty :D jednak cztery kraje w cztery dni to ostra jazda :D
OdpowiedzUsuńOstra i męcząca, ale adrenalina i emocje górowały ;D
UsuńZazdroszczę Ci takiej podróży! Ja aż tak szalonych podróży nie miałam :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje pozytywne, zwariowane podejście! jesteś niesamowita <3
OdpowiedzUsuńMój blog - klik! :)
Dziękuję kochana ;* Czasem aż sama się zastanawiam skąd to wszystko mi się bierze, bo z reguły jestem/byłam spokojną duszyczką w domowym zaciszu ;D
UsuńChyba nie miałam zwariowanych podróży, więc nie ma co o nich opowiadać. Myślę, że mało osob przeżyło taka lub podobną podróż.
OdpowiedzUsuńZwariowana podróż wcale nie musi mieć założenia, że jest to aż 4 kraje w tak krótkim czasie. Wiem, że zwariowane podróże mogą zdarzyć się tuż za rogiem nawet podczas jednodniowych wycieczek.
UsuńPozdrawiam!:)
Czekam na post z serii 10 krajów w 4 dni! u Ciebie wszystko możliwe ;)
OdpowiedzUsuńHaha tego się chyba nie podejmę :D
UsuńMogłoby być ciekawie :D Kiedy do Korszy wracasz co?
UsuńPrzygoda życia ;D Do Korei wracam jakoś po 6 stycznia ;)
UsuńŚwietne cztery dni. Ja najbardziej chyba bym się cieszyła z pobytu w Hiszpanii.
OdpowiedzUsuńCudowne zdjęcia.
Pozdrawiam, nataa-natkaa.blogspot.com
Woow, intensywnie! Strasznie Ci zazdroszczę tylu możliwości. Czekam na kolejne posty, w których opowiadasz o swoich podróżach, bo piszesz w taki sposób, że czuję, jakbym przemierzała kolejne kontynenty krok w krok za Tobą.
OdpowiedzUsuńDziękuję ! ;) Cieszę się, że poprzez to, co piszę mogę chociaż na chwilę przenieść Cię w podróże razem ze mną ;)
UsuńPozdrawiam !
Pozazdrościć, super :) Wyglądaasz na bardzo miłą osobę ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo ! ;)
UsuńTy to masz życie, żyć nie umierać :D Zazdroszczę Ci tych ciągłych podróży. Z krajów które odwiedziałaś, moim ulubionym jest zdecydowanie Hiszpania, uwielbiam także język Hiszpański. Byłaś w Barcelonie/okolicach czy gdzieś indziej? I ta Paella wygląda przepysznie <3
OdpowiedzUsuńJa również uwielbiam hiszpański i uczę się tego języka <3 W Hiszpanii byłam już wiele razy, głównie Barcelona i okolice. Zwiedziłam okolice Tarragony, Salou itp. W przyszły weekend lecę do Barcelony na weekend, więc na pewno pojawi się relacja z tej wycieczki ;)
UsuńPozdrawiam ;*
Podróżniczka na pełnych obrotach :) Witaj w Polsce :)
OdpowiedzUsuńWow! Zazdroszczę, bo kocham podróżować i choć udało mi się odwiedzić już trochę miejsc, to chyba żadna podróż nie była zwariowana, ale na pewno to nadrobię marzy mi się jakiś bardzo spontaniczny wyjazd w nieznane :)
OdpowiedzUsuńMocno trzymam kciuki, aby spełniło się Twoje marzenie! ;)
UsuńPowiedziałabym, że zazdroszczę, ale wyobrażam sobie, jak męczące to musiało być. Podziwiam, że sobie radzisz z tymi ciągłymi lotami, zmianami czasu, zmianami klimatu etc.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, zmęczenie dopadło mnie zaraz po powrocie do domu, ale odespałam je skutecznie, natomiast wrażenia z takich podróży są niezastąpione ! <3 Zmiany czasu bywają ciężkie, ale klimat to dla mnie wielki dar ;D Zazwyczaj zmieniam klimat na cieplejszy, więc wielka radość ;D
Usuń