Wielkie miasta od
zawsze kojarzyły mi się z biegiem, pośpiechem i nieuważnym życiem. Obserwowałam
kobiety w szpilkach, biegnące na złamanie karku i skutery przeciskające się
między ciasno ustawionymi autami. Słyszałam nerwowe klaksony, głośne rozmowy
ludzi, zlewające się w jeden nieprzyjemny dla mojego ucha wielkomiejski szum.
Barcelonę pokochałam całym sercem już od naszego pierwszego spotkania. Urzekł
mnie w niej nietypowy dla tłocznych miejsc spokój. Bary, z których każdego
ranka i wieczora wylewali się uśmiechnięci ludzie. Pokochałam tą luźną
atmosferę, architekturę miasta, zdrowy styl życia i papugi! One kolorowały każdy mój dzień! Barcelona zauroczyła mnie
również zieloną przestrzenią, w której często odcinałam się od pracy i życia
miejskiego. Zatapiałam się w nowej lekturze, spacerowałam alejkami Parc de la
Ciutadella i wdychałam zielone powietrze głęboko do płuc. Barcelona była chyba
pierwszym wielkim miastem, które pokochałam.
Do czasu...
Potem pojawiła się niekończąca lista
castingów, tłoczne pociągi, spowalniający ruch turyści, którzy zapatrzeni w architekturę
nie zdawali sobie sprawy, że blokują całe przejście. Nadeszły przerażająco
wczesne pobudki do pracy, jedzenie zamawiane na wynos. Kawa na szybko.
Plastikowe sztućce. Obiad na kolanach. Nagle zaczęłam omijać parki, tłumacząc
się brakiem czasu. Zapomniałam, że Barcelona ma plażę i bary, a wpatrzona w
ekran smartphon’a coraz częściej ignorowałam papugi. To miasto nagle stało się dla mnie miejscem
pośpiechu, tłoku, miejskich zapaszków, niezdrowego jedzenia i stresu. Barcelona
oznaczała dla mnie jedno- pospiech i stres, dwa czynniki, które zaczęły odbijać
się na moim samopoczuciu i zdrowiu.
Przeprowadziłam się do małego mieszkania nad morzem, oddalonym o godzinę
drogi od Barcelony i zapomniałam o niej na dłuższy czas.
Kiedy latem do moich drzwi zapukała
rodzina z Polski z propozycją zwiedzenia Barcelony moja reakcja była
natychmiastowa- jedźcie sami! Moja stopa, bez bardzo ważnego powodu, raczej
tam nie postanie. Już czułam niepokój skradający się za moimi plecami... i
właśnie to zadecydowało! Następnego dnia nastawiłam budzik, zjadłam śniadanie i
z nieśmiałym uśmiechem dałam kolejną szansę Barcelonie.
Polubiłyśmy się ponownie. Wysiadając z
pociągu zamówiłam kawę w jednej z mojej ulubionej kawiarenki. Przywitałam się z
właścicielem i jego psem, wspominając czasy, kiedy każdego ranka parzyli mi
kawę i pakowali na wynos cieplutkie croissanty. Z papierowym kubkiem w dłoni
dałam się prowadzić alejkom Parc de la Ciutadella. Nie spieszyło mi się
zupełnie. Gubiłam się między palmami, patrzyłam w górę, wskazując palcem stada
zielonych papug. Śmiałam się głośno, kiedy mój brat próbował śpiewać, tak jak
one. Każdy łyk kawy smakowałam powoli, delektując się aromatem i świeżym powietrzem.
Zielona ściana drzew nie przepuszczała odgłosów budzącego się do życia miasta,
ale tego dnia to nie było ważne. Na nowo otwierałam się na poznanie Barcelony.
Wyszłam na tłoczne ulice, robiąc zdjęcia każdej kamieniczce, która mnie
urzekła, przypatrzyłam się po raz setny Cassa Batllo, tym razem ze skupieniem i
uwagą. Pochłonęłam każdy szczegół rzeźb, przeczytałam oferty menu niewielkich
restauracji, weszłam do sklepu oglądać pamiątki, a następnie na środku La Rambla
zamówiłam przepyszne tapas.
Delektowałam
się chwilą, zapomniałam o zegarku i z głowy zupełnie wypadły mi rozkłady jazdy
pociągów. Świat zatrzymał się dla mnie w Barri Gotic. Przeciskałam się przez
tłum ludzi, nadsłuchiwałam śmiesznego dla mnie języka katalońskiego i zwinnie
przebierałam palcami w stosie pamiątkowych bransoletek, aby znaleźć tą
wyjątkową z białymi muszelkami.
Wracałam do domu z obolałymi stopami,
kącikiem ust ubrudzonym hiszpańskimi churros i wielką radością w sercu.
Uświadomiłam sobie, że bardzo często przekreślamy miejsca, które w pewien
sposób nie odpowiadały nam w danym okresie naszego życia. Patrzymy na nie przez
pryzmat wspomnień, nieprzyjemnych doświadczeń i automatycznie wyrzucamy je z
naszej pamięci. Tego dnia stałam się turystką we własnym mieście. Patrzyłam na
Barcelonę, jakbym widziała ją po raz pierwszy. Z zachwytem odkrywałam każdą
uliczkę i robiłam mnóstwo zdjęć, zwalniałam, uśmiechałam się i przyjmowałam
wszystko to co chciało ofiarować mi to miejsce. Dostałam w prezencie nowy obraz
Barcelony... <3
Ciekawi mnie, czy gdzieś głęboko w
sercu, masz ukryte miejsca, do których z jakichś powodów nie chcesz wracać. Czy
potrafisz być turystką w swoim własnym mieście? Dzisiaj gorąco zachęcam Cię do
spojrzenia na swoje miejsce z zupełnie nowej, świeżej perspektywy. Daj się
zaskoczyć i przyjmij dary, jakie chce Ci ofiarować.
Ściskam
serdecznie,
Szczęśliwa
turystka
Moja ukochana Warszawa.. szczególnie jej praska strona, gdzie czuć przedwojennego ducha. Gdzie w niektóre miejsca w pozoru strach iść. Dwa "Trójkąty Bermudzkie" okolice ulicy Brzeskiej i po drugiej stronie Alei Solidarności.. 11 listopada, Stalowa i Szwecka... Kocham moje miasto.
OdpowiedzUsuńJa często jestem turystką we własnym mieście, ale kocham mój Poznań i zawsze chętnie pokazuję go innym. Większość ludzi w Polsce w ogóle nie planuje tu przyjeżdżać, wybiera Gdańsk, Warszawę, Wrocław czy Kraków, uważając, że w Poznaniu nic nie ma. Dlatego tak bardzo wszystkim moim gościom staram się udowodnić, jak bardzo mylne jest to przeświadczenie i pokazywać piękno mojego miasta. Dlatego też tak często szukam nowych miejsc, by tym, którzy wracają, móc pokazać nowe miejsca, które uwielbiam odkrywać :)
OdpowiedzUsuńOch, churros... mogłabym to jeść na śniadanie, obiad i kolację. Uwielbiam! W Barcelonie nie byłam, to jedno z miejsc które koniecznie chciałabym zobaczyć, choć w pierwszej kolejności poszłabym jednak na mecz, a potem dopiero do muzeum;)
OdpowiedzUsuńW każdym razie, zobacz jak nasze odczucia potrafią zmienić nastawienie do pozornie tych samych miejsc. Wczoraj świetne, dzisiaj kojarzące się z pośpiechem i stresem... Wszystko zależy od nas!
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)
Oh churros są przepyszne ! Najlepiej smakują do porannej kawy w zimowy, świąteczny dzień. Oh! <3 Wuooo! Zaskoczyłaś mnie tą nowinką o meczu! Sama do tej pory jeszcze nie zwiedziłam stadionu ;D
UsuńMyślę, że każde miejsce ma nam wiele do zaoferowania, ale wszystko zależy od tego, jak na nie patrzymy. Nauczyłam się patrzeć na każde miejsce oczami turysty, który widzi to wszystko po raz pierwszy. Wtedy naprawdę możemy docenić coraz więcej <3
Będąc w Barcelonie nie mogłam się nadziwić, jakie to piękne, specyficzne i tak wiele oferujące miejsce! Byłam tydzień i to był bardzo intensywny tydzień- mogłabym pobyć jeszcze trochę! ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że spędziłaś w tym mieście wyjątkowy czas. To prawda, że Barcelona ma wiele do zaoferowania i każdy odnajdzie coś dla siebie :) Musisz wrócić koniecznie na dłużej !
UsuńMam wielką nadzieję, że kiedyś, jak przylecę przełamiesz się jeszcze raz i pokażesz mi kawałeczek tego miasta, które mnie tak fascynuje <3
OdpowiedzUsuńOczywiście Kasiu ! Z przyjemnością <3
UsuńBarcelone akurat pokochalam i czekam na kolejna wizyte :)
OdpowiedzUsuńLubię takie artykuły.
OdpowiedzUsuńświetny blog będę tu zaglądać:)
OdpowiedzUsuńRewelacyjny blog. Warto na tym blogu być.
OdpowiedzUsuńFajny blog. Pewnie wrócę na ten blog.
OdpowiedzUsuń