8.09.2019

Barcelona- turystka we własnym mieście




       Wielkie miasta od zawsze kojarzyły mi się z biegiem, pośpiechem i nieuważnym życiem. Obserwowałam kobiety w szpilkach, biegnące na złamanie karku i skutery przeciskające się między ciasno ustawionymi autami. Słyszałam nerwowe klaksony, głośne rozmowy ludzi, zlewające się w jeden nieprzyjemny dla mojego ucha wielkomiejski szum. Barcelonę pokochałam całym sercem już od naszego pierwszego spotkania. Urzekł mnie w niej nietypowy dla tłocznych miejsc spokój. Bary, z których każdego ranka i wieczora wylewali się uśmiechnięci ludzie. Pokochałam tą luźną atmosferę, architekturę miasta, zdrowy styl życia i papugi! One kolorowały  każdy mój dzień! Barcelona zauroczyła mnie również zieloną przestrzenią, w której często odcinałam się od pracy i życia miejskiego. Zatapiałam się w nowej lekturze, spacerowałam alejkami Parc de la Ciutadella i wdychałam zielone powietrze głęboko do płuc. Barcelona była chyba pierwszym wielkim miastem, które pokochałam.








      Do czasu...


      Potem pojawiła się niekończąca lista castingów, tłoczne pociągi, spowalniający ruch turyści, którzy zapatrzeni w architekturę nie zdawali sobie sprawy, że blokują całe przejście. Nadeszły przerażająco wczesne pobudki do pracy, jedzenie zamawiane na wynos. Kawa na szybko. Plastikowe sztućce. Obiad na kolanach. Nagle zaczęłam omijać parki, tłumacząc się brakiem czasu. Zapomniałam, że Barcelona ma plażę i bary, a wpatrzona w ekran smartphon’a coraz częściej ignorowałam papugi.  To miasto nagle stało się dla mnie miejscem pośpiechu, tłoku, miejskich zapaszków, niezdrowego jedzenia i stresu. Barcelona oznaczała dla mnie jedno- pospiech i stres, dwa czynniki, które zaczęły odbijać się na moim samopoczuciu i zdrowiu.  Przeprowadziłam się do małego mieszkania nad morzem, oddalonym o godzinę drogi od Barcelony i zapomniałam o niej na dłuższy czas.

       Kiedy latem do moich drzwi zapukała rodzina z Polski z propozycją zwiedzenia Barcelony moja reakcja była natychmiastowa- jedźcie sami! Moja stopa, bez bardzo ważnego powodu, raczej tam nie postanie. Już czułam niepokój skradający się za moimi plecami... i właśnie to zadecydowało! Następnego dnia nastawiłam budzik, zjadłam śniadanie i z nieśmiałym uśmiechem dałam kolejną szansę Barcelonie.






       Polubiłyśmy się ponownie. Wysiadając z pociągu zamówiłam kawę w jednej z mojej ulubionej kawiarenki. Przywitałam się z właścicielem i jego psem, wspominając czasy, kiedy każdego ranka parzyli mi kawę i pakowali na wynos cieplutkie croissanty. Z papierowym kubkiem w dłoni dałam się prowadzić alejkom Parc de la Ciutadella. Nie spieszyło mi się zupełnie. Gubiłam się między palmami, patrzyłam w górę, wskazując palcem stada zielonych papug. Śmiałam się głośno, kiedy mój brat próbował śpiewać, tak jak one. Każdy łyk kawy smakowałam powoli, delektując się aromatem i świeżym powietrzem. Zielona ściana drzew nie przepuszczała odgłosów budzącego się do życia miasta, ale tego dnia to nie było ważne. Na nowo otwierałam się na poznanie Barcelony. Wyszłam na tłoczne ulice, robiąc zdjęcia każdej kamieniczce, która mnie urzekła, przypatrzyłam się po raz setny Cassa Batllo, tym razem ze skupieniem i uwagą. Pochłonęłam każdy szczegół rzeźb, przeczytałam oferty menu niewielkich restauracji, weszłam do sklepu oglądać pamiątki, a następnie na środku La Rambla zamówiłam przepyszne tapas.
       
       Delektowałam się chwilą, zapomniałam o zegarku i z głowy zupełnie wypadły mi rozkłady jazdy pociągów. Świat zatrzymał się dla mnie w Barri Gotic. Przeciskałam się przez tłum ludzi, nadsłuchiwałam śmiesznego dla mnie języka katalońskiego i zwinnie przebierałam palcami w stosie pamiątkowych bransoletek, aby znaleźć tą wyjątkową z białymi muszelkami.






       Wracałam do domu z obolałymi stopami, kącikiem ust ubrudzonym hiszpańskimi churros i wielką radością w sercu. Uświadomiłam sobie, że bardzo często przekreślamy miejsca, które w pewien sposób nie odpowiadały nam w danym okresie naszego życia. Patrzymy na nie przez pryzmat wspomnień, nieprzyjemnych doświadczeń i automatycznie wyrzucamy je z naszej pamięci. Tego dnia stałam się turystką we własnym mieście. Patrzyłam na Barcelonę, jakbym widziała ją po raz pierwszy. Z zachwytem odkrywałam każdą uliczkę i robiłam mnóstwo zdjęć, zwalniałam, uśmiechałam się i przyjmowałam wszystko to co chciało ofiarować mi to miejsce. Dostałam w prezencie nowy obraz Barcelony... <3


       Ciekawi mnie, czy gdzieś głęboko w sercu, masz ukryte miejsca, do których z jakichś powodów nie chcesz wracać. Czy potrafisz być turystką w swoim własnym mieście? Dzisiaj gorąco zachęcam Cię do spojrzenia na swoje miejsce z zupełnie nowej, świeżej perspektywy. Daj się zaskoczyć i przyjmij dary, jakie chce Ci ofiarować.




Ściskam serdecznie,
Szczęśliwa turystka   







13 komentarzy:

  1. Moja ukochana Warszawa.. szczególnie jej praska strona, gdzie czuć przedwojennego ducha. Gdzie w niektóre miejsca w pozoru strach iść. Dwa "Trójkąty Bermudzkie" okolice ulicy Brzeskiej i po drugiej stronie Alei Solidarności.. 11 listopada, Stalowa i Szwecka... Kocham moje miasto.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja często jestem turystką we własnym mieście, ale kocham mój Poznań i zawsze chętnie pokazuję go innym. Większość ludzi w Polsce w ogóle nie planuje tu przyjeżdżać, wybiera Gdańsk, Warszawę, Wrocław czy Kraków, uważając, że w Poznaniu nic nie ma. Dlatego tak bardzo wszystkim moim gościom staram się udowodnić, jak bardzo mylne jest to przeświadczenie i pokazywać piękno mojego miasta. Dlatego też tak często szukam nowych miejsc, by tym, którzy wracają, móc pokazać nowe miejsca, które uwielbiam odkrywać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, churros... mogłabym to jeść na śniadanie, obiad i kolację. Uwielbiam! W Barcelonie nie byłam, to jedno z miejsc które koniecznie chciałabym zobaczyć, choć w pierwszej kolejności poszłabym jednak na mecz, a potem dopiero do muzeum;)
    W każdym razie, zobacz jak nasze odczucia potrafią zmienić nastawienie do pozornie tych samych miejsc. Wczoraj świetne, dzisiaj kojarzące się z pośpiechem i stresem... Wszystko zależy od nas!
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh churros są przepyszne ! Najlepiej smakują do porannej kawy w zimowy, świąteczny dzień. Oh! <3 Wuooo! Zaskoczyłaś mnie tą nowinką o meczu! Sama do tej pory jeszcze nie zwiedziłam stadionu ;D
      Myślę, że każde miejsce ma nam wiele do zaoferowania, ale wszystko zależy od tego, jak na nie patrzymy. Nauczyłam się patrzeć na każde miejsce oczami turysty, który widzi to wszystko po raz pierwszy. Wtedy naprawdę możemy docenić coraz więcej <3

      Usuń
  4. Będąc w Barcelonie nie mogłam się nadziwić, jakie to piękne, specyficzne i tak wiele oferujące miejsce! Byłam tydzień i to był bardzo intensywny tydzień- mogłabym pobyć jeszcze trochę! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że spędziłaś w tym mieście wyjątkowy czas. To prawda, że Barcelona ma wiele do zaoferowania i każdy odnajdzie coś dla siebie :) Musisz wrócić koniecznie na dłużej !

      Usuń
  5. Mam wielką nadzieję, że kiedyś, jak przylecę przełamiesz się jeszcze raz i pokażesz mi kawałeczek tego miasta, które mnie tak fascynuje <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Barcelone akurat pokochalam i czekam na kolejna wizyte :)

    OdpowiedzUsuń
  7. świetny blog będę tu zaglądać:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rewelacyjny blog. Warto na tym blogu być.

    OdpowiedzUsuń