Ostatnie anomalie
pogodowe przywołały moje azjatyckie wspomnienia. Z rozmarzeniem wracałam
myślami do Taipei i próbowałam wyobrazić sobie życie codzienne mieszkańców
wyspy, którą nazywam moim drugim domem. Oczami wyobraźni widziałam znajome
uliczki, wdychałam wilgotne powietrze w Daan Park, a na skórze czułam
czterdziesto stopniowe upały. Pamiętałam również o tajfunach, które w okresie
wakacyjnym dość często nawiedzają Tajwan. Podczas moich pobytów w tym kraju
kilkakrotnie miałam okazję stanąć oko w oko z potężnymi siłami natury, a
polskie nawałnice tylko przypomniały mi o przeżyciach minionych lat. Pomyślałam
sobie, że mogłabym podzielić się z Wami wrażeniami po spotkaniu się z kilkoma
tajwańskimi tajfunami. Czy rzeczywiście wygląda to tak strasznie, jak malują to
media? Czy są powody do obaw?
Ostrzeżenie
Życie na Tajwanie toczy się swoim
spokojnym rytmem. Mieszkańcy wyspy oddają się swoim codziennym obowiązkom. Pola
ryżu zapełnione są ludźmi pracujących w uroczych słomianych kapeluszach, małe
bazarki pełne są świeżych owoców, a kobiety już od świtu gotują potrawy, które
z wielkim smakiem będą zajadać nie tylko turyści. Dni mijają w zastraszająco
szybkim tempie, ale tym samym z pełną kontemplacją teraźniejszości i
świadomością, że każda godzina wykorzystana jest z pożytkiem. Tajwańczycy nie tylko ciężko pracują, ale też medytują,
modlą się czy poświęcają swój wolny czas na aktywności fizyczne. Idealne
miejsce harmonii!
Miodową sielankę przerywają ostrzeżenia
o nadchodzącym tajfunie. Swój pierwszy tajfun przeżyłam w 2012 roku.
Przypominał mi on jednak zwyczajną jesienną szarugę, jaką mamy w Polsce. Deszcz
padał nieustannie, a wiatr smagał liście drzew palmowych. Wtedy miało to dla
mnie coś z romantycznego, przytulnego krajobrazu, gdy po tygodniach
niewyobrażalnych upałów wreszcie powietrze robiło się lżejsze, a krople deszczu
zdawały się chłodzić temperaturę. Był to malutki tajfun, który nie budził
postrachu w nikim, stąd też, gdy rok później zapowiadano jeden z największych
tajfunów dziesięciolecia, ja wraz z przyjaciółmi szykowaliśmy się po raz
kolejny na jesienny deszcz i przytulny wieczór w domu.
Przygotowania
Jednak atmosfera w Taipei zmieniała się
z godziny na godzinę. Zauważałam ludzi biegających z wypchanymi po brzegi torbami na zakupy,
dziwnie napięte twarze, nieustannie rozglądające się dookoła. Nawet mój
ulubiony sprzedawca kawy zdawał się być niespokojny. W wiadomościach, a nawet
sklepach z małymi telewizorami wyświetlane były zdjęcia satelitarne,
obserwujące nadchodzący tajfun. Znieruchomiałam, gdy zobaczyłam ogromną kulę
idącą prosto na malutką wyspę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nadchodzi coś
wielkiego. Uderzenie Soulik’a (tak nazwano tajfun) oszacowano na godziny
poranne następnego dnia. Zapowiadano zamknięte sklepy,dzień wolny od pracy i
prośba służb o pozostanie w domach.
Razem z moimi przyjaciółmi, jako młodzi-
gniewni niezdający sobie sprawy z powagi niebezpieczeństwa, wyruszyliśmy na
imprezę. Była dopiero 23, więc spokojnie planowaliśmy powrót przed wschodem
słońca. Wieczór był wtedy chłodny. Pamiętam, że po raz pierwszy podczas mojego
pobytu na wyspie byłam zmuszona założyć długie spodnie. Wiatr jednak był
delikatny, a krople deszczu na moim ciele przynosiły poczucie ulgi i odpoczynku
od męczących upałów. Klub znajdował się w wieży Taipei 101, jednym z
najwyższych budynków świata. Żartowaliśmy zawadiacko, że nie ma
bezpieczniejszego miejsca podczas tajfunu niż właśnie Taipei 101. Podczas gdy
impreza rozkręcała się wybornie, na dworze wiatr stawał się coraz silniejszy, a
krople deszczu przerodziły się w ogromne kule wody. Gdy o czwartej nad ranem
zdecydowaliśmy się wracać do domu dotarło do nas, że tajfun przyszedł znacznie
wcześniej niż zapowiadano.
Uwaga! Tajfun!
Na dworze było ciemno, a strugi deszczu
utrudniały widoczność. Widziałam tylko światła awaryjne stojących
aut oraz sylwetki moich przyjaciół. Automatycznie otworzyłam parasol, aby
uchronić się przed deszczem, jednak w tej samej chwili pożałowałam tego. Silny
wiatr wyrwał mi z rąk parasol, łamiąc ją tym samym w dwóch miejscach. Pamiętam
widok szybującej parasolki, miotanej przez wiatr i strugi deszczu. Nie byłam w
stanie iść. Miałam wrażenie, jak gdyby porywy wiatru były w stanie mnie przewrócić.
Razem z przyjaciółmi trzymaliśmy się siebie nawzajem, aby żadne z nas nie
zostało porwane przez wiatr. Teraz, gdy o
tym wspominam śmieję się z mojej głupoty, a tym samym niesamowitego
zjawiska, które w pewien sposób zakłócało grawitację. Naprawdę mogłam wtedy
latać! Wiatr wiał z prędkością 200km/h!
Dociągnęliśmy się do taksówki, której
złapanie w takiej sytuacji było cudem. Piętnastominutowa jazda samochodem
uświadomiła nam, że znajdujemy się w samym środku cyklonu, który uderzył z niespodziewaną
siłą. Połamane drzewa leżały na drogach, obok nas dochodziły odgłosy
spadających przedmiotów, a deszcz jak gdyby urządzał zawody z wiatrem. Który
silniejszy? Który mocniejszy? Siły natury toczyły bitwę, a my, modliliśmy się
w duchu, aby bezpiecznie dotrzeć do domu. Na piąte piętro naszego mieszkania
weszłam cała mokra i z mocno bijącym sercem. Wszystko to, co działo się dookoła
zdawało się być snem lub inscenizacją filmu sciene-fiction. Odruchowo włączyłam
telewizor, aby móc ocenić sytuację. Oczywiście wszystko było w języku chińskim,
lecz twarze strapionych reporterów nie wróżyły najlepiej. Okazało się, że
tajfun Soulik najsilniej uderzył w południową część wyspy, gdzie byli ranni, a
wielu ludzi zmuszonych było do ewakuacji. Wiatr zrywał dachy, nie miał litości
dla łamiących się z hukiem drzew, a silne ulewy spowodowały częściowe osunięcia
się ziemi. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z potężnych sił naszej
natury.
Kolejny tajfun- mądrzejsza
reakcja
Gdy w 2014 roku zapowiadano nadchodzący
tajfun byłam już o wiele rozsądniejsza. Obserwowałam zdjęcia satelitarne i
oczywiście planowałam wieczór spędzony w domu. Tajfun Nepartak z prędkością
245km/h uderzył akurat siódmego lipca, w dzień rocznicy naszego związku z J.
Pożegnaliśmy się z wizją romantycznej kolacji w restauracji, a zamiast tego
zjedliśmy w łóżku olbrzymiego Big Maca z czekoladowym deserem. Siedzieliśmy do
późna w nocy, wsłuchując się w przerażające odgłosy za oknem. Niebo spowite
było czarno-granatowymi chmurami, wiatr huczał, wywołując gęsią skórkę na moim
ciele, a woda lała się strumieniami. Na ulicach nie widziałam nikogo, sklepy
były pozamykane, a ludzie mieli wolny dzień od pracy. Modliłam się w duchu, a
by tym razem tajfun oszczędził życie ludzkie i domy.
Od teraz, zawsze, gdy obserwuję
nadchodzące burze lub nawałnice wracam myślami do moich tajwańskich przyjaciół.
Modlę się o ich bezpieczeństwo i siły do ponownego odbudowania wyspy, którą tak
wyjątkowo pokochałam.
A jeśli masz ochotę na azjatycką przygodę i chcesz odkryć razem ze mną wyspę Tajwan, zapraszam do przeczytania artykułów:
Trzymajcie się kochani!
Natura potrafi być silna i nieokiełznana, ale właśnie dlatego jest taka piękna. Świetny post (chyba jeden z moich ulubionych ;)
OdpowiedzUsuńMój blog
Natura potrafi nieustannie fascynować <3
UsuńCieszę się, że tak Ci się spodobał!
Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.
OdpowiedzUsuńPodobne sytuacje znam jedynie z filmów chyba.
Pozdrawiam serdecznie! :)
Tajfun? Masakra. Nie chciałabym nigdy tego przeżyć. Też bym wspominała za każdym razem te chwile, gdyby była burza 😉
OdpowiedzUsuńNiezapomniane przeżycia, ale oczywiście lepiej takich unikać. ;)
UsuńJeju, rzeczywiście zaszaleliście przy pierwszym tajfunie.. U nas zawsze jest trochę stresu przy silnych burzach, bo kilka lat temu zerwało nam dach, a jego części trafiły niestety w samochód taty. Przyroda jest potężna!
OdpowiedzUsuńPrzykro mi z tego powodu. Zrozumiałe, że do tej pory podczas burz pojawia się strach i niepokój. Mogłoby nam się zdawać, co to taka burza, jednak wobec sił natury jesteśmy bezbronni.
UsuńMam nadzieję, że kiedyś odwiedzę Tajwan. Ale może nie w porze tajfunowej :p
OdpowiedzUsuńMiejsce warte odwiedzenia! <3 A żeby uniknąć pory tajfunowej to zwyczajni omijaj letnie miesiące ;D
UsuńUwielbiam Twoje historie <3 Czytam jak najlepszą książkę! Szczególnie jeśli dotyczą tak odległych miejsc, w których sama nie miałam okazji być!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Cieszę się, że odnajdujesz tu coś dla siebie ;)
UsuńSila natury jest momentami bardzo przerazajaca! W Szwajcarii ostatnio pojawily sie okropne nawalnice, a wiatr byl tak silny, ze wyrywal galezie z drzew. Nie umiem sobie nawet wyobrazic co Ty czulas przy tajfunie. Zdecydowanie nie chcialabym tego przezyc na wlasnej skorze
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu przez przypadek ale bardzo się cieszę :) jesteś taką pozytywną osobą i tyle z siebie dajesz ;) gratuluje i powodzenia :)
OdpowiedzUsuńA ja obserwuję i zostaję tu na dłużej :)
Dziękuję ślicznie i witam Cie ciepło w gronie Czyyleników :)
Usuń