28.07.2017

Uwaga! Nadchodzi tajfun!




       Ostatnie anomalie pogodowe przywołały moje azjatyckie wspomnienia. Z rozmarzeniem wracałam myślami do Taipei i próbowałam wyobrazić sobie życie codzienne mieszkańców wyspy, którą nazywam moim drugim domem. Oczami wyobraźni widziałam znajome uliczki, wdychałam wilgotne powietrze w Daan Park, a na skórze czułam czterdziesto stopniowe upały. Pamiętałam również o tajfunach, które w okresie wakacyjnym dość często nawiedzają Tajwan. Podczas moich pobytów w tym kraju kilkakrotnie miałam okazję stanąć oko w oko z potężnymi siłami natury, a polskie nawałnice tylko przypomniały mi o przeżyciach minionych lat. Pomyślałam sobie, że mogłabym podzielić się z Wami wrażeniami po spotkaniu się z kilkoma tajwańskimi tajfunami. Czy rzeczywiście wygląda to tak strasznie, jak malują to media? Czy są powody do obaw?





       Ostrzeżenie


       Życie na Tajwanie toczy się swoim spokojnym rytmem. Mieszkańcy wyspy oddają się swoim codziennym obowiązkom. Pola ryżu zapełnione są ludźmi pracujących w uroczych słomianych kapeluszach, małe bazarki pełne są świeżych owoców, a kobiety już od świtu gotują potrawy, które z wielkim smakiem będą zajadać nie tylko turyści. Dni mijają w zastraszająco szybkim tempie, ale tym samym z pełną kontemplacją teraźniejszości i świadomością, że każda godzina wykorzystana jest z pożytkiem. Tajwańczycy  nie tylko ciężko pracują, ale też medytują, modlą się czy poświęcają swój wolny czas na aktywności fizyczne. Idealne miejsce harmonii! 

       Miodową sielankę przerywają ostrzeżenia o nadchodzącym tajfunie. Swój pierwszy tajfun przeżyłam w 2012 roku. Przypominał mi on jednak zwyczajną jesienną szarugę, jaką mamy w Polsce. Deszcz padał nieustannie, a wiatr smagał liście drzew palmowych. Wtedy miało to dla mnie coś z romantycznego, przytulnego krajobrazu, gdy po tygodniach niewyobrażalnych upałów wreszcie powietrze robiło się lżejsze, a krople deszczu zdawały się chłodzić temperaturę. Był to malutki tajfun, który nie budził postrachu w nikim, stąd też, gdy rok później zapowiadano jeden z największych tajfunów dziesięciolecia, ja wraz z przyjaciółmi szykowaliśmy się po raz kolejny na jesienny deszcz i przytulny wieczór w domu.


Przygotowania


       Jednak atmosfera w Taipei zmieniała się z godziny na godzinę. Zauważałam ludzi biegających z  wypchanymi po brzegi torbami na zakupy, dziwnie napięte twarze, nieustannie rozglądające się dookoła. Nawet mój ulubiony sprzedawca kawy zdawał się być niespokojny. W wiadomościach, a nawet sklepach z małymi telewizorami wyświetlane były zdjęcia satelitarne, obserwujące nadchodzący tajfun. Znieruchomiałam, gdy zobaczyłam ogromną kulę idącą prosto na malutką wyspę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nadchodzi coś wielkiego. Uderzenie Soulik’a (tak nazwano tajfun) oszacowano na godziny poranne następnego dnia. Zapowiadano zamknięte sklepy,dzień wolny od pracy i prośba służb o pozostanie w domach.

       Razem z moimi przyjaciółmi, jako młodzi- gniewni niezdający sobie sprawy z powagi niebezpieczeństwa, wyruszyliśmy na imprezę. Była dopiero 23, więc spokojnie planowaliśmy powrót przed wschodem słońca. Wieczór był wtedy chłodny. Pamiętam, że po raz pierwszy podczas mojego pobytu na wyspie byłam zmuszona założyć długie spodnie. Wiatr jednak był delikatny, a krople deszczu na moim ciele przynosiły poczucie ulgi i odpoczynku od męczących upałów. Klub znajdował się w wieży Taipei 101, jednym z najwyższych budynków świata. Żartowaliśmy zawadiacko, że nie ma bezpieczniejszego miejsca podczas tajfunu niż właśnie Taipei 101. Podczas gdy impreza rozkręcała się wybornie, na dworze wiatr stawał się coraz silniejszy, a krople deszczu przerodziły się w ogromne kule wody. Gdy o czwartej nad ranem zdecydowaliśmy się wracać do domu dotarło do nas, że tajfun przyszedł znacznie wcześniej niż zapowiadano.





Uwaga! Tajfun!

       
       Na dworze było ciemno, a strugi deszczu utrudniały widoczność. Widziałam tylko światła awaryjne stojących aut oraz sylwetki moich przyjaciół. Automatycznie otworzyłam parasol, aby uchronić się przed deszczem, jednak w tej samej chwili pożałowałam tego. Silny wiatr wyrwał mi z rąk parasol, łamiąc ją tym samym w dwóch miejscach. Pamiętam widok szybującej parasolki, miotanej przez wiatr i strugi deszczu. Nie byłam w stanie iść. Miałam wrażenie, jak gdyby porywy wiatru były w stanie mnie przewrócić. Razem z przyjaciółmi trzymaliśmy się siebie nawzajem, aby żadne z nas nie zostało porwane przez wiatr. Teraz, gdy o  tym wspominam śmieję się z mojej głupoty, a tym samym niesamowitego zjawiska, które w pewien sposób zakłócało grawitację. Naprawdę mogłam wtedy latać! Wiatr wiał z prędkością 200km/h!

        Dociągnęliśmy się do taksówki, której złapanie w takiej sytuacji było cudem. Piętnastominutowa jazda samochodem uświadomiła nam, że znajdujemy się w samym środku cyklonu, który uderzył z niespodziewaną siłą. Połamane drzewa leżały na drogach, obok nas dochodziły odgłosy spadających przedmiotów, a deszcz jak gdyby urządzał zawody z wiatrem. Który silniejszy? Który mocniejszy? Siły natury toczyły bitwę, a my, modliliśmy się w duchu, aby bezpiecznie dotrzeć do domu. Na piąte piętro naszego mieszkania weszłam cała mokra i z mocno bijącym sercem. Wszystko to, co działo się dookoła zdawało się być snem lub inscenizacją filmu sciene-fiction. Odruchowo włączyłam telewizor, aby móc ocenić sytuację. Oczywiście wszystko było w języku chińskim, lecz twarze strapionych reporterów nie wróżyły najlepiej. Okazało się, że tajfun Soulik najsilniej uderzył w południową część wyspy, gdzie byli ranni, a wielu ludzi zmuszonych było do ewakuacji. Wiatr zrywał dachy, nie miał litości dla łamiących się z hukiem drzew, a silne ulewy spowodowały częściowe osunięcia się ziemi. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z potężnych sił naszej natury.




       

Kolejny tajfun- mądrzejsza reakcja


       Gdy w 2014 roku zapowiadano nadchodzący tajfun byłam już o wiele rozsądniejsza. Obserwowałam zdjęcia satelitarne i oczywiście planowałam wieczór spędzony w domu. Tajfun Nepartak z prędkością 245km/h uderzył akurat siódmego lipca, w dzień rocznicy naszego związku z J. Pożegnaliśmy się z wizją romantycznej kolacji w restauracji, a zamiast tego zjedliśmy w łóżku olbrzymiego Big Maca z czekoladowym deserem. Siedzieliśmy do późna w nocy, wsłuchując się w przerażające odgłosy za oknem. Niebo spowite było czarno-granatowymi chmurami, wiatr huczał, wywołując gęsią skórkę na moim ciele, a woda lała się strumieniami. Na ulicach nie widziałam nikogo, sklepy były pozamykane, a ludzie mieli wolny dzień od pracy. Modliłam się w duchu, a by tym razem tajfun oszczędził życie ludzkie i domy.





       Od teraz, zawsze, gdy obserwuję nadchodzące burze lub nawałnice wracam myślami do moich tajwańskich przyjaciół. Modlę się o ich bezpieczeństwo i siły do ponownego odbudowania wyspy, którą tak wyjątkowo pokochałam.


       A jeśli masz ochotę na azjatycką przygodę i chcesz odkryć razem ze mną wyspę Tajwan, zapraszam do przeczytania artykułów: 


Trzymajcie się kochani! 



14 komentarzy:

  1. Natura potrafi być silna i nieokiełznana, ale właśnie dlatego jest taka piękna. Świetny post (chyba jeden z moich ulubionych ;)

    Mój blog

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natura potrafi nieustannie fascynować <3
      Cieszę się, że tak Ci się spodobał!

      Usuń
  2. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.
    Podobne sytuacje znam jedynie z filmów chyba.
    Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tajfun? Masakra. Nie chciałabym nigdy tego przeżyć. Też bym wspominała za każdym razem te chwile, gdyby była burza 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezapomniane przeżycia, ale oczywiście lepiej takich unikać. ;)

      Usuń
  4. Jeju, rzeczywiście zaszaleliście przy pierwszym tajfunie.. U nas zawsze jest trochę stresu przy silnych burzach, bo kilka lat temu zerwało nam dach, a jego części trafiły niestety w samochód taty. Przyroda jest potężna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi z tego powodu. Zrozumiałe, że do tej pory podczas burz pojawia się strach i niepokój. Mogłoby nam się zdawać, co to taka burza, jednak wobec sił natury jesteśmy bezbronni.

      Usuń
  5. Mam nadzieję, że kiedyś odwiedzę Tajwan. Ale może nie w porze tajfunowej :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsce warte odwiedzenia! <3 A żeby uniknąć pory tajfunowej to zwyczajni omijaj letnie miesiące ;D

      Usuń
  6. Uwielbiam Twoje historie <3 Czytam jak najlepszą książkę! Szczególnie jeśli dotyczą tak odległych miejsc, w których sama nie miałam okazji być!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Cieszę się, że odnajdujesz tu coś dla siebie ;)

      Usuń
  7. Sila natury jest momentami bardzo przerazajaca! W Szwajcarii ostatnio pojawily sie okropne nawalnice, a wiatr byl tak silny, ze wyrywal galezie z drzew. Nie umiem sobie nawet wyobrazic co Ty czulas przy tajfunie. Zdecydowanie nie chcialabym tego przezyc na wlasnej skorze

    OdpowiedzUsuń
  8. Trafiłam tu przez przypadek ale bardzo się cieszę :) jesteś taką pozytywną osobą i tyle z siebie dajesz ;) gratuluje i powodzenia :)
    A ja obserwuję i zostaję tu na dłużej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie i witam Cie ciepło w gronie Czyyleników :)

      Usuń