28.10.2017

Jestem sobą, a jaka jest Twoja supermoc?



       Stoję przed szafą pełną ubrań. Zamykam drewniane drzwi i ponownie je otwieram. Zerkam w lusterko, ustawione w rogu pokoju i raz jeszcze nurkuję do szafy. Nie mam się w co ubrać! – pada typowy kobiecy lament. Przesuwam dłonią po białych wieszakach, znajduję na nich marynarki, koszule, sukienki, na półkach poukładane swetry i t-shirty. Staram się sobie przypomnieć jakie fasony spodni mieszkają w mojej szafie i nic! Nerwowo przygryzam dolną wargę i zrezygnowana siadam na łóżku. Problem nie polega na tym, że nie mam się w co ubrać. Problemem jest to, że nie zadecydowałam jaka chcę być w założonych przeze mnie ubraniach. Szykowałam się wtedy na ważne spotkania z agencjami modelek. Musiał być to strój mówiący wszystko, outfit, który wyczaruje nową, lepszą wersję mnie samej. Czy jest to możliwe?





       Wiele blogerek, stylistek czy projektantów mody bez zastanowienia odpowie:Oh tak! Oczywiście, że tak! Świecące kiecki, idealnie skrojone garniturki, aroganckie t-shirty czy wymyślne płaszcze... Wszystko to tworzy osobowość człowieka, markę, charakter! A ja Wam powiem, że to nie prawda. W ciągu ostatnich lat miałam okazję pracować ze świetnymi ikonami mody. Zakładałam ich kreacje, obserwowałam modelki pozujące do kampanii lub chodzące po wybiegach. Sama byłam jedną z nich. Poznałam tak młode dziewczyny, że szczerze wątpiłam czy są one świadome swojej atrakcyjności i piękna. W ich oczach widziałam niepewność, przerażenie i zagubienie. Nagle lejące się suknie, błyszczące tkaniny czy najlepiej na świecie skrojone płaszcze traciły swój urok. Brak było bowiem pewności siebie. Nieśmiałość czyhała za rogiem pytając podchwytliwie...
   

Jaka chcesz żebym była?


       Szary sweter – zbyt normalnie. Obcisła sukienka – zbyt wyzywająco. Czarna marynarka – zbyt oficjalnie. Proste włosy – takie nudne, kręcone z kolei zbyt sztuczne i komercyjne. Makijaż czy może lepiej zrezygnować zupełnie? Grzeczna i kulturalna czy arogancka z napisem na czole wszystko mi jedno. Typowe I don’t care. Rozmyślałam nad każdym z tych wizerunków i nagle zdałam sobie sprawę, że już na samym początku moich przygotowań do castingów popełniłam największy błąd! Nie zadecydowałam, że żeby nie wiem coby się działo chcę pozostać sobą.

       Też tak macie?

       Chciałabym, ale nie mam odwagi. Chciałabym być modelką, ale boję się zgłosić na casting. Może powinnam, powiększyć sobie usta, piersi. Przede wszystkim schudnąć. Na pewno! Do tego jeszcze pożyczyć ubrania od znajomej. Wprawdzie to nie mój styl, nie lubię eleganckich kolekcji,wolę trampki podarte jeansy, no ale cóż, chodzi przecież o inny świat. Świat mody. Chciałabym mieć vloga i opowiadać o kosmetykach, ale co jeśli ludzie mnie nie polubią? Może powinnam mówić w jakiś specyficzny, rozpoznawalny sposób? A co jeśli nikogo nie zaciekawią moje propozycje? Czy większy sukces odniosę jako modelka z arogancką postawą czy jako wiecznie zorganizowana i bezproblemowa dziewczyna? Jakie kosmetyki przyciągną największą oglądalność? Jednym zdaniem Jaka chcesz żebym była?





       A co jeśli będziesz po prostu sobą? Co jeśli będziesz pisała na blogu o tematach, które spędzają Ci sen z powiek, bez znaczenia czy są one jednym z topowych, obiegających blogosferę? Co jeśli kosmetyki, o których opowiadasz wpadną w ręce osoby, której pomogą wyleczyć trądzik lub przyniosą dużo radości? Co jeśli jako grzeczna i zorganizowana modelka podbijesz serce sławnego projektanta i osiągniesz sukces? Czy nie jest tak lepiej? Być sobą, bez względu na okoliczności?

       Bezustannie martwimy się o akceptację innych. Lęk przed odrzuceniem jest tak silny, że zwyczajnie małpujemy. Udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, robimy rzeczy, których nie znosimy tylko po to, żeby się przypodobać. Organizujemy cyrk i przedstawienia, aby tylko ktoś nas zauważył. Spostrzegł nasze udawane twarze.




       Wyciągam z szafy podarte jeansy, zakładam dopasowane body, które wyjątkowo upodobałam sobie tego lata, a na ramiona zarzucam czarną marynarkę na przełamanie kontrastu. Nie wiem, czy jest to modne, czy zwalę z nóg świat mody czy może popełniłam gafę ubierając się w taki sposób. Nie mam pojęcia. Najważniejsze jest to, że niczego nie udaję. Jestem sobą,  a jaka jest Twoja supermoc?


MARYNARKA: H&M
BODY: FOREVER21
JEANSY: FOREVER21
BUTY: SINSAY
PLECAK: ZARA


24.10.2017

O byciu online cały czas i 5 rzeczach, których uczy brak Internetu



       Zamawiam kawę w jednej z restauracji przy barcelońskiej Passeig de Gracia i rozsiadam się wygodnie na skórzanym fotelu. W lokalu panuje poranny zgiełk, klienci przeważnie w szybkim tempie wypijają espresso lub biorą na wynos zestaw śniadaniowy, który akurat we wczesnych godzinach jest w promocji. Trzymają z daleka od siebie kubek z niebezpiecznie kołyszącym się płynem, tak, aby nie oblać swoich idealnie wyprasowanych koszul i eleganckich sukienek. Poniedziałek, dzień rozpoczynający nowy tydzień, nowe projekty, możliwości czy diety cud. W poniedziałek zawsze lepiej, odważniej i z większą motywacją. Krótko mówiąc, zwyczajny poniedziałek, taki jak zawsze. Jednak moją uwagę przykuwa mały upierdliwy szczegół. Smartfon. Jest wszędzie! Ze starszym mężczyzną, jedzącym tosta, z kobietą biegnącą na autobus, z mężczyzną, który w drugiej dłoni trzyma kubek z kawą czy z nastolatkiem, przejeżdżającym obok mnie na longboardzie. Wszyscy jakby w połowie obecni, pogrążeni w czeluściach telefonów i internetu. Natomiast ja bacznie obserwuję, widzę więcej i z niedowierzaniem uśmiecham się sama do siebie. –Też tak miałam- pomyślałam – dopóki nie zostałam zmuszona do detoksu od internetu.    

       Ci, którzy czytają mojego bloga dłuższy czas, doskonale wiedzą, że niespełna dwa miesiące temu po raz kolejny w moim życiu zmieniłam adres. Zamieszkałam w Hiszpanii! Strzeliste palmy, plaża i niebiańskie wino i zderzenie się z rzeczywistością, czyli organizacją w hiszpańskim stylu. Małego bałaganu narobiło kilku operatorów, dla których podłączenie internetu okazało się procesem długotrwałym, a może nawet niemożliwym do wykonania. Musiałam dzwonić, prosić, czekać, pytać, dzwonić, pytać, czekać, dzwonić, złościć się, czekać, dzwonić, tupać ze złości i prawie zaczynać pakować swoje walizki ku powrocie do ojczyzny. Gdy po ponad miesiącu do mojego mieszkania zapukał Pan z routerem zdałam sobie sprawę, jak bardzo zmieniło się moje życie...






Detoks od internetu,to dopiero niespodzianka!


       Dzisiaj, siedząc wygodnie na kanapie obserwuję migające na białej skrzynce światełka z kilkoma kabelkami i nie mogę uwierzyć jak brak internetu wbrew pozorom zmusił mnie do zorganizowania siebie. Byłam przekonana, że to właśnie internet jest kluczem do wszystkiego! Ogromnymi drzwiami, które po kliknięciu w Połącz prowadzą mnie do inspiracji na artykuły blogowe, do kontaktu z ludźmi, do nauki, do czytania i ciekawszego życia. Jednym słowem bez internetu nie wyobrażałam sobie życia! Jak to? Na obczyźnie bez internetu? Skąd będę czerpać pomysły na teksty? Jak będę tłumaczyć słówka z języka  hiszpańskiego? Co mam robić  w wolnym czasie? Podczas detoksu znalazłam świetne odpowiedzi na te pytania. Sprawdźcie, jak dałam sobie radę z pozornie zapowiadającym się koszmarem.


Zaczęłam biegać


       Gdy tylko zapowiadał się długi wolny wieczór pierwsze co przychodziło mi do głowy to rozsiąść się wygodnie na kanapie i przescrollować instagrama, następnie bloga,a jeszcze później zajrzeć na znajome profile. Zamiast tego wkładałam sportowe ubranie, wygodne buty i wychodziłam z domu. Nogi każdego dnia niosły mnie coraz dalej, a ja z motywacją powracałam do swoich starych nawyków treningowych. Przypomniałam sobie jak wielką radość sprawia mi bieganie, a moje ciało odwdzięczyło mi się coraz lepszą kondycją i samopoczuciem. Każdego wieczoru, gdy kładłam się do łóżka przepełniało mnie poczucie dumy i rosnąca motywacja na kolejny dzień. Nie chciałam marnować czasu! 





Poznałam się z Pismem Świętym


       Kilka razy przechodziłam obok książki w czarnej oprawie z naiwną wymówką, że jestem zajęta, nie mam czasu, muszę przeczytać, napisać, odpowiedzieć... W wynajdowaniu zajęć powoli stawałam się mistrzynią, do czasu braku internetu w moim domu. W momentach nicnierobienia czy braku planu gładziłam palcami złote wgłębienia na okładce i dawałam ponieść się słowom. To był jak balsam dla mojej duszy! Mimo, że jestem chrześcijanką i staram się podążać śladami Jezusa, do tej pory regularne czytanie Biblii szło mi dość opornie. Miesiąc bez rozpraszaczy takich jak media społecznościowe, aplikacje czy bezustanne powiadomienia pozwolił mi skupić się na każdej stronie Pisma Świętego, głębszej interpretacji i zrozumieniu. Nic nie przyniosło mi lepszego ukojenia!


Zaczęłam więcej pisać

       
     Wbrew pozorom zaczęłam więcej tworzyć i pisać. Pomysły same wpadały mi do głowy z taką prędkością, że nie miałam czasu ich notować. Zaraz po włączeniu komputera, odpalałam tradycyjnego Worda i dałam się ponieść dziwnie napływającej wenie. Nie rozpraszały mnie strony internetowe, przeważnie nie odwiedzałam innych blogów i odkryłam,że to również ma świetne skutki. Przestałam porównywać siebie z innymi blogerkami, przestałam być rozpraszana przez presję w społeczeństwie, wątpliwości o akceptacji odsunęłam na bok i zaczęłam tworzyć z głębi serca. Zapomniałam o poradnikach, najlepszych sposobach na rozwój bloga czy biografiach popularnych pisarzy. Zwyczajnie! Odcinając się od przestworzy nad informacji łatwiej było mi skupić się na moich projektach i celach.




Kontemplowałam bycie Tu i Teraz

       Początkowo nie wiedziałam co robić w wolnym czasie. Zwyczajnie wychodziłam z domu i szłam przed siebie, poznawałam nowe okolice i napawałam się widokami wybrzeża. Nie mogłam wyjść z podziwu w jak zróżnicowanym miejscu przyszło mi mieszkać. Odkrywałam domki letniskowe nad samym morzem, drewniane hotele, przypominające te polskie z Krakowa lub Zakopanego, jeszcze innym razem pięłam się wysoko w górę i stawałam tuż na krawędzi klifów, sterczących nad morzem. Wdychałam intensywny zapach kwiatów, słuchałam śpiewu ptaków i godzinami wpatrywałam się rozbijające się o brzeg fale. Zaczęłam zauważać więcej detali, ekspedientkę z pobliskiego spożywczaka, której nadano imię Macarena, obściskałam psy wszystkich moich sąsiadów i nabrałam odwagi do zagadywania ludzi. Przekazywałam im pozdrowienia, życzyłam miłego dnia, a w sytuacjach kryzysowych, gdy moja znajomość hiszpańskiego zawodziła, uśmiechałam się bezradnie rozkładając ręce. Kontemplowałam bycie Tu i Teraz, a przez to...


Czułam się wolna!  


       Wolna od myśli, że świeży post nie wskoczył na bloga, że wcale nie muszę być obecna w mediach społecznościowych, że świat wcale się przez to nie zawali, a na niektóre wiadomości mogę odpowiedzieć później. Czułam się wolna i szczęśliwa, gdy siedziałam w kawiarence z nogą założoną na nogę i napawałam się otaczającą mnie atmosferą, szumem liści, teraźniejszością, spokojnie wypitą kawą. 

           Głęboko w pamięci zapadł mi obrazek trzech mężczyzn. Z moich obserwacji wynikało, że był to ojciec z dwójką dorosłych synów. Podczas, gdy oni wlepiali swój wzrok w smartfony, starszy mężczyzna tępo patrzył przed siebie. Mijały minuty, a nikt nie zawracał sobie głowy jego obecnością. Słyszałam mnóstwo dźwięków, wydobywających się z telefonów dzieciaków, ale pomiędzy nimi nie padło ani jedno słowo. Mężczyzna palił kolejno papierosy, wypił kawę i żegnając się z wielkim żalem i smutkiem w oczach opuścił lokal. Wątpię nawet, że synowie zanotowali ten fakt...

       Czy naprawdę musimy być online przez cały czas? Czy jesteśmy jeszcze w stanie żyć Tu i Teraz? Wraz z głębokim spojrzeniem w oczy podczas rozmów, zbawiennym uczuciem, że odkładamy komórki jak najdalej, aby porozmawiać z najbliższymi dla nas osobami, że nasze życie wcale nie zależy od ilości lajków i obserwatorów w mediach. Mimo, że Internet daje nam tak wiele możliwości, jego brak uczy nas o wiele ważniejszych rzeczy. Życia teraźniejszością.      





       P.S. Detoks od internetu wyszedł mi na tyle dobrze, że znalazłam czas na gapiene się na zachody słońca i łapanie tego zjawiska w kadry.


SWETER: MASSIMO DUTTI
BODY: FOREVER21
BUTY: SINSAY
SPODNIE: FOREVER21
KURTKA: LEVIS


20.10.2017

Pijąc małą czarną dookoła świata, czyli o kawowych tradycjach w poszczególnych krajach.



       Jestem! Wróciłam! Jak błogo! Rozsiadam się wygodnie w moim centrum dowodzenia, czyli na białej kanapie z widokiem na ogród i basen, podkładam sobie pod plecy poduchę w bordowo białe kwiaty, a palce kładę na klawiaturze. Na szklany stolik stawiam kubek świeżo parzonej kawy i wreszcie czuję się jak w domu! Spędziłam miesiąc bez internetu, miesiąc bez pełnego blogowania, miesiąc bez ciągłego kontaktu z Wami, miesiąc na wymarciu. Cała wina leży po hiszpańskiej stronie i ich problemach z uruchomieniem w moim mieszkaniu pozornie małego routera. Po tygodniach szukania, czekania, dzwonienia, czekania i ponownego dzwonienia doczekałam się! Vivat! Dziękuję kochani za cierpliwość i za Waszą obecność mimo wszystko. Podarowaliście mi przepiękny prezent! Zapraszam na post, który czekał na swoją publikację już od ponad tygodnia!     




... but first let me take a coffee


       Gdy budzik dzwoni zdecydowanie za wcześnie, gdy niebo spowite jest czarnymi chmurami, a ciepła kołdra sprawia, że tak błogo zapadam się w czeluściach łóżka, gdy tak ciężko postawić gołe stopy na zimnej podłodze, nie ma zmiłuj się! Nie wstaję i już! Byłoby idealnie, prawda? Zakopać się pod poduchami, zasłonić okno roletami, wyłączyć budzik i spać ile dusza zapragnie. Co za raj! Niestety bardzo często nierealny, bo przecież ktoś musi iść do pracy, zrobić zakupy, ugotować obiad, pójść na spotkania. Dzień wypełniony po brzegi zajęciami czeka niecierpliwie, a budzik wtóruje mu irytującym dźwiękiem. Co w takich chwilach pomaga Wam wywlec się z łóżka? Osobiście należę do miłośników kawy i to właśnie ona sprawia, że zaraz po kilku alarmach wyskakuje z łóżka i pędzę prosto do kuchni. Aromat, smak, magiczny płyn w ulubionym kubku rozkosz! Dzisiaj opowiem Wam o tradycjach picia kawy w krajach, w których pomieszkiwałam w ciągu ostatnich lat. Kubek czy filiżanka? Na miejscu czy na wynos? Gorąca czy mrożona? Co kraj, to obyczaj! Ciekawi? Zobaczcie sami!


Tajwan


       Mój fenomen, mała wysepka w północno-wschodniej Azji. Tak, w Azji też pije się kawę. Co więcej, pije się ją na potęgę! Można dostać ją dosłownie wszędzie, w kawiarenkach, na bazarkach ulicznych czy w sklepach otwartych 24/7. Jaka kawa cieszy się największa popularnością? Ta złapana w pośpiechu w papierowym kubku z logo 7-eleven. W Taipei nie ma miejsc specjalnie przeznaczonych do wypicia kawy. Ta brana na wynos zdecydowanie zdaje egzamin i zdaje się smakuje najlepiej. Tajwańczycy upodobali sobie delikatną wersję kawy z dużą ilością mleka. Obowiązkowo z dużymi kostkami lodu, bo jak można zamawiać cokolwiek gorącego w ponad czterdziestostopniowym upale? Ja mogłam. Zawsze zamawiałam gorące latte i zawsze spotykałam się z dziwnym szokiem na twarzy baristy. Wiele razy wybiegałam w pośpiechu ze sklepu z kubkiem pełnym kostek lodu, śmiejąc się w głos. Bowiem Tajwańczycy robią te same kawy, z automatu – średnia, mrożona latte. A mi brak czasu na codzienne wykłócanie się i tłumaczenie, że nie przeszkadza mi taki ukrop na zewnątrz i właśnie taki sam ukrop poproszę w zamawianym przeze mnie tekturowym kubeczku. Bądź co bądź smak kawy z Tajwanu jest niezastąpiony i teraz oddałabym wszystko za choćby malutką porcję, nawet tej mrożonej, a co!   





Korea


       W Korei sprawy mają się inaczej. Jak przystało na ten kraj dumnie i patriotycznie. Żadne Starbucks’y nie mają tak wielkiej sławy jak prywatne koreańskie kawiarenki. Każda z nich jest na swój sposób wyjątkowa i oryginalna. O #5 top najlepszych coffee places w Seulu pisałam podczas mojego pobytu w Korei, więc odsyłam Was do linku -> tutaj. Inspiracje, magiczna atmosfera i niewyobrażalny smak to wszystko zamknięte w każdym lokalu. Podczas półrocznego pobytu w tym kraju zgromadziłam niewyobrażalnie oryginalną kolekcję kubków po kawie. Kształt kobiety i mężczyzny w kapeluszach, piękne kwiatowe wzory, minimalistyczne motywy czy wymyślne logo. Nie sposób nudzić się przy piciu kawy nawet samotnie, co jest wręcz niemożliwe, gdyż w Seulu codziennie wychodzi się z kimś na kawę. Taka tradycja, a ja nie mogłam jej nie pokochać! Lokale pełne są ludzi, a menu bogate w wariacje kawowe bezustannie kusi kolejną porcją magicznego płynu. Koreańczycy stworzyli potężną kulturę picia kawy, ponieważ kawę pije się tam bezustannie. Nie ma znaczenia pora dnia, praca, czy pośpiech. Ulice Seulu pełne są miejsc, gdzie można dostać kawę dosłownie w minutę. Co drugi pieszy oprócz torby z laptopem czy torebki ekskluzywnego projektanta trzyma w dłoni kubek kawy. Obowiązkowo mrożonej! Nieważne czy środek upalnego lata, czy też srogiej zimy z temperaturą dochodzącą minus dwadzieścia stopni, większość Koreańczyków zawsze wybiera kawę z kostkami lodu. 





Indonezja


       Na słodko! To pierwsze skojarzenie, które przychodzi mi do głowy. Kawa w Indonezji podawana jest w długich wąskich szklankach, przeważnie z dużą ilością mleka i bitej śmietany. Miłośnicy słodyczy zawsze znajdą  na dnie gęstą zawiesinę cukru w płynie, która mimo że, podczas mieszania z mlekiem i kawą tworzy przepiękne smugi, to moje ciało zdecydowanie odmawia takiej truciźnie. Nie znoszę kawy z cukrem, być może dlatego kawa w Dżakarcie nie przypadła mi do gustu, a swoje wyjścia do kawiarenek ograniczałam do przygotowywania naparu w moim mieszkaniu.

Włochy


       Z tropikalnej Azji przenieśmy się do Europy. Na pierwszy plan bezapelacyjnie wchodzą Włochy, gdzie picie kawy jest niemalże jak oddychanie. Uliczki pełne są barów, z których głośny śmiech i gwar wydobywa się przez cały dzień. Najpopularniejszą kawą wśród Włochów jest espresso, tzw. mała czarna podawana w filiżance. Dla miłośników słabszych kaw z mlekiem jest niezastąpiona latte lub cappuccino. Przy zamówieniu tej ostatniej należy jednak uważać na porę dnia, bowiem cappuccino pije się we Włoszech w godzinach porannych, nasze późniejsze zachcianki mogą okazać się dla baristy turystycznym faux pas. Picie kawy w pozycji stojącej przyjęło się jako tradycję. Jak widać brak krzesła nikomu nie przeszkadza w wypiciu kawy.





Hiszpania 

       Kraj, w którym mieszkam obecnie, a każda wizyta w kawiarence czy barze kończy się cafe con leche, czyli kawą z mlekiem. Mocniejszy smak czarnej kawy zmieszany z pieniącym się mlekiem. Na początku ciężko było mi się przyzwyczaić do kawy podawanej obowiązkowo w filiżance, gdyż kultura tajwańska i koreańska nauczyła mnie wypijania hektolitrów kawy prosto z uroczych kubeczków. Hiszpania pozwoliła mi jednak zaprzyjaźnić się z białymi filiżankami, które obecnie uznaję za coś szykownego i eleganckiego. Wśród głośno rozmawiających ze sobą Hiszpanów bardzo popularne jest un cortado, czyli espresso z kilkoma kropelkami mleka. Mocny i pobudzający smak kawy z nutką delikatnego mleka. Coś co Hiszpanie lubią najbardziej.

       Jeśli chodzi o upalne dni to mam dla Was ciekawostkę! Przy zamówieniu mrożonej kawy dostaniemy małą filiżankę gorącej kawy oraz dużą i szeroką szklankę z lodem. Zwyczaj nakazuje przelać gorący napój do szklanki wypełnionej kostkami lodu. Dlaczego nie może nas wyręczyć kelnerka, wykonując zamówienie? Nie mam zielonego pojęcia. Jakkolwiek Hiszpania ma swój własny zwyczaj i kulturę! Oleee!




Francja


       Kraj oryginalności, kultury i mody według mnie nie popisał się przy tradycjach piciu kawy, ponieważ jak na moje oko jest to kultura zaczerpnięta z Włoszech oraz Hiszpanii. Francuzi uwielbiają pić kawy mocne, ale z dużą ilością mleka lub śmietanki. Aromatyczne napoje podawane są koniecznie w filiżance, najlepiej w eleganckiej kawiarni z widokiem na ogród czy Pola Elizejskie Długie rozmowy, czytanie powieści, czy przeglądanie prasy to idealny moment na wypicie kawy we Francji.





       Po takiej kawowej wycieczce nie pozostaje mi nic innego, jak skierować się do kuchni i zaparzyć sobie kolejną kawę, a może tym razem udam się do pobliskiego baru na hiszpańską cafe con leche? Przyznam szczerze, że wyjątkowo przypadła mi do gustu. A Wy? W jakich kawach lubujecie się najbardziej? A może podczas którejś z Waszych podróży próbowałyście niespotykanego smaku kawy? Podzielcie się swoimi doświadczeniami w komentarzach! Do usłyszenia!  



11.10.2017

Przecież od czasu do czasu można sobie pochlipać pod kocem



       Nagle wyskakuje kilka pryszczy na twarzy, włosy nie układają się tak jak trzeba, a motywacji do biegania nie przybywa. Nagle brak pomysłów na obiad i przypala się nawet chleb tostowy. Planujesz wielkie przedsięwzięcia, okraszone lampką zwycięskiego szampana. Zacierasz ręce na obfite kontrakty i współprace, a jakimś cudem stajesz przed zamkniętymi drzwiami. Media społecznościowe do upadłego powtarzają, że masz być najlepsza, pojawiają się miliony idealnych zdjęć na instagramie, a blogerki chwalą się kolejnymi sukcesami. Tymczasem Twoje lustro odzwierciedla nieudacznicę z pryszczem na brodzie, spalonym chlebem tostowym i złudnymi nadziejami. Jedyne na co możesz i chcesz sobie pozwolić to wytarte dresy, wełniane skarpety i objęcia ukochanej, starej sofy. Obowiązkowo dołączają do Ciebie chipsy, niezastąpiona czekolada i w najgorszym wypadku chusteczki higienicznie. Zdarza Ci się tak czasem? To świetnie!





       Serio. Nie dlatego, że źle Ci życzę, ani też nie dlatego, że właśnie na to zasługujesz. Świetnie, bo też czasem tak mam, i sąsiadka obok również, nawet moje znajome koleżanki modelki,uśmiechające się do mnie z bilbordów. Wszyscy mamy chwile całkowitych porażek. Momenty, w których zwyczajnie buntujemy się na wszystko. Zdajemy się krzyczeć: „Zamknięte! Nie wchodzić!” Zakopujemy się pod kocem, wiążemy niedbale włosy na czubku głowy i cicho pochlipując żalimy się na cały świat. Na niepowodzenia, na niespełnione marzenia, na brak romantyzmu, na słabe filmy w telewizji, na pogodę, na brak pocałunków albo ich nadmiar,na złamany paznokieć i brak inspiracji. Łzy spływają po twarzy niczym strugi deszczu, nos robi się czerwony, a smagający drzewa wiatr dopełnia tragizmu sytuacji. I wiesz co? Świetnie! Płacz przynosi ukojenie, w dziwny sposób oczyszcza i uspokaja. Pozwala na przeanalizowanie sytuacji. Wylewając listę smutków zdajemy sobie sprawę z tego, co tak naprawdę nam dolega, przeszkadza.

       Olej nurtujące Cię wyrzuty sumienia, że nie jesteś tak idealna jak Zośka spod piątki, że Twoi rówieśnicy osiągnęli już tak wiele, a Ty nadal nic. Posiedź sobie jeden dzień na kanapie. Tak jak lubisz, w wytartych dresach i bez makijażu. Posłuchaj ulubionej muzyki i pogap się w okno. Tak bezmyślnie. Należy Ci się! Wsłuchaj się w bicie Twojego serca, wyczuj puls, weź kilka głębszych wdechów. Wróć do momentów, które dają Ci najwięcej energii i szczęścia. Uporządkuj swoje myśli, a serce podpowie Ci którędy podążać. Uznaj swój gorszy dzień jako odpoczynek, coś zupełnie normalnego i potrzebnego. Przecież od czasu do czasu można sobie pochlipać pod kocem. Zregenerować siły, ponarzekać, aby później móc naprawiać ze zdwojoną siłą.




        Następnie wstań, wytrzyj oczy i rusz do przodu. Zacznij od nowa jeśli trzeba, zapukaj ponownie do tych samych drzwi, sprawdź, co lepszego możesz zrobić dla siebie. Nie zadowalaj innych, nie staraj się nawet podążać czyjąś wytartą ścieżką. Stwórz swoją własną. Taką z płaczliwymi momentami na sofie, z dłońmi wzniesionymi do góry, z głośnym śmiechem i piersią pełną świeżego powietrza. To ma być Twoja ścieżka i droga do sukcesu. Wymarzona, odzwierciedlająca Ciebie. Uczyń ją wspaniałą! I pamiętaj, że nie cel podróży jest ważny, ale przebyta droga.


6.10.2017

Ciekawostki z życia w Hiszpanii



       Roszczę sobie prawa do napisania kolejnej części ciekawostek z życia w Hiszpanii. Poprzedni post cieszył się wielką popularnością i padło wiele pytań oraz komentarzy odnośnie mentalności i przyzwyczajeń Hiszpanów. Jeśli ominęliście pierwszą część tego postu to koniecznie zajrzyjcie tutaj -> Hiszpania Ole! - czyli o zabawnej naturze Hiszpanów i ich irytujących przyzwyczajeniach. A dzisiaj zapraszam na kolejną cześć intrygujących faktów! Gotowi?





1.     Chodzą w butach po domu


      Nie wiem dlaczego wcześniej nie zwróciłam na to tak szczególnej uwagi. Pewnie dlatego, że do tej pory nie zaprzątałam sobie głowy codzienną krzątaniną po domu. Zapomniałam o odkurzaniu i myciu podłóg, a chodzenie w butach po domu odbierałam jako typowy akcent zachodnich kultur. Wygodny i leniwy tym samym. Przy pierwszych próbach zdejmowania obuwia zaraz po wejściu do domu spotkałam się z głośnym sprzeciwem, że jak to tak?! Bez butów? Po domu? Nie, nie i jeszcze raz nie! Faktycznie przywykłam do ładowania się w szpilkach czy sneakersach do czyjegoś domu. Stało się to normalnym hiszpańskim przyzwyczajeniem. Do czasu... Do czasu, gdy wprowadziłam się do mojego pierwszego mieszkania w Katalonii. Moje polskie przyzwyczajenia stanowczo zaprotestowały! Cała Hiszpania może nadal paradować w butach po pokojach, ale nie w moim domu. Basta! Kropka!   


2.     Czuj się jak u siebie w domu


       Ta zasada w Hiszpanii działa wyjątkowo odważnie. Czuj się jak u siebie w domu oznacza dosłownie JAK U SIEBIE W DOMU. Jak wygląda to w praktyce? Możesz rozłożyć się wygodnie na kanapie i nie przejmować się zasadami savoir vivre. Z pewnością siebie możesz zarzucić nogi na stojące obok krzesło czy uciąć sobie drzemkę. Spragniona? Głodna? Przecież wiesz, gdzie jest kuchnia! Nie krępuj się! Bierz co chcesz! Czuj się jak u siebie w domu! Tylko dla mnie to delikatnie krępujące. Przecież nie mogę zjeść tym biednym ludziom całego opakowania czekoladek lub rozłożyć swojego dwumetrowego ciała na kanapie, nie pozostawiając przy tym miejsca dla innych gości. Eh... To nie takie łatwe Jak u siebie w domu... 





3.     W czasie deszczu dzieci się nudzą


       Otóż dzieci tutaj się nie nudzą! Deszcz nie pada! Podczas mojego prawie dwumiesięcznego pobytu w Hiszpanii padało zaledwie kilka razy. Moje ciało zaczęło tęsknić za deszczową aurą, za chłodnymi wieczorami, gdy krople deszczu stukają o szyby w oknie, a ja z przyjemnością zanurzam się w objęciach swetra i koca. Takie rzeczy nie dzieją się w Hiszpanii! A przynajmniej nie aż tak często. Z delikatnym przekąsem stwierdzam, że tutejsza pogoda jest bardzo monotonna. Słońce, błękitne niebo i ciepło. Oh! Co za nuda! Piszę dla Was ten post w drugiej połowie września, siedząc na kanapie w luźnym t-shircie i  szortach jeansowych. Nadal cieszę się wygodą sandałków i ani mi się śni wychodzić z domu bez okularów przeciwsłonecznych. Raj na ziemi! Tylko gdyby tak deszcz odwiedzał nas trochę częściej, zrosił uschłe rośliny, nawilżył trawniki i pobudził do życia. 


4.     Kraj winem płynący


       Gdybyście zobaczyli moją zdziwioną minę w restauracji, gdy w hiszpańskim menu wyczytałam, że cena gazowanej wody jest wyższa niż wino! Szok i niedowierzanie! Bo jak to tak? Nic tylko sączyć wino wieczorami przy romantycznej muzyce i zachodzie słońca, pozwalać sobie na wino do obiadu i na imprezach. Jako osoba, która od zawsze z alkoholi wybiera najczęściej wino, nie mogłam trafić lepiej niż mieszkając w Hiszpanii! Wasze zdrowie! Brakuje tylko w moim nowym mieszkaniu lampek właśnie do wina. O ironio!






5.     Brawa dla kierowców


       Za cierpliwość i za uśmiech, za pomachanie mi i dodanie pewności siebie za kółkiem. Wielkie brawa dla hiszpańskich kierowców! Gdy ociągam się na skrzyżowaniach lub wielkich rondach, nie trąbią na mnie wściekle popędzając i niepotrzebnie stresując. Gdy rozglądam się za danym adresem i stoję na środku drogi, nie słyszę żadnych wyzwisk i nadużytych słów na K. Kultura, cierpliwość i sielanka. Kochani, słoneczni Hiszpanie. Nigdzie się nie śpieszą, nie złoszczą, nie popędzają. Jak cudownie! Tylko na miłość boską, mogliby włączać kierunkowskazy!    

 

6.     Życie jak w Madrycie


     Luksusowe ville, ekskluzywne apartamenty, czy prywatne domki i wspólnoty mieszkaniowe, dla większości Hiszpanów basen w ogrodzie to coś oczywistego. Przechadzając się między uliczkami przyznaję się do częstego zapuszczania żurawia na posesje sąsiadów, praktycznie zawsze na ścianach domów tańczą jasnoniebieskie smugi światła, odbijane przez kołyszącą się wodę w basenie. Przy wysokich temperaturach muszę się mocno zapierać, aby przypadkiem nie wskoczyć do jednego z nich.   

     

7.     Wakacje rzecz święta


       I nie ma zmiłuj się, że musisz coś załatwić, że terminy gonią i nie możesz czekać. Dla Hiszpanów wakacje to rzecz święta. Wyjątkowo upodobali sobie sierpień, wtedy wszyscy zwalniają, wiele instytucji jest zamkniętych lub pracują tylko w godzinach porannych. Każdy na wakacjach, bo wiadomo – należy się! Jak na złość popsuł mi się samochód. W sierpniu! Wielką komplikacją okazało się znaleźć mechanika, który nie wywinie się pod przykrywką wakacji. Po wykonaniu kilku telefonów dostałam wiele zaproszeń na wrzesień, a w sierpniu musiałam radzić sobie bez auta. Hiszpańskie zasady! Wakacje rzecz święta!

 

8.     Angielskie doświadczenia


      Gdy już mowa o wakacjach, wypadałoby wspomnieć, że wielu Hiszpanów na wakacje wybiera się... do Hiszpanii! Nie ma się czemu dziwić, kraj jest tak bogaty w oferty turystyczne, że nie sposób nie skorzystać. Góry, morze, pustynie, wyspy i tropikalny klimat. Raj na ziemi! W związku z tym Hiszpanie nie kwapią się do nauki języka angielskiego. Nie mają tej dziwnej presji, że „bez angielskiego ani rusz!” Oni ruszają się świetnie, z wielką dumą, że ich rodowity język jest jednym z najpopularniejszych języków świata. Z pewnością będą mogli dogadać się ze wszystkimi. Ot, hiszpańska natura, przez którą cierpię ja. Zmuszona łamać sobie język moim początkującym hiszpańskim.





9.     Przemyśle kosmetyczny! Gdzie jesteś?


       Gdy zapasy moich polskich ulubionych kosmetyków powoli dobiegały końca, spokojnie zaczęłam rozglądać się za hiszpańskimi zamiennikami. Już czułam nutkę ekscytacji na myśl o testowaniu nowych kosmetyków. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Hiszpania pozostawia wiele do życzenia, jeśli chodzi o przemysł kosmetyczny. Półki uginają się od drogich kremów ekskluzywnych marek lub wręcz przeciwnie... balsamy, żele do mycia twarzy itd z przerażającym składem! Gdzie podziało się moje kochane naturalne Sylveco? Vianek? Kosmetyki, które dbają o moją skórę, a tym samym i portfel? Pomocy!


10.Bagietka, bagietka i jeszcze raz bagietka!


       Nieważne, czy na stole króluje pasta, sałatka czy owoce morza, bagietka zdaje się pełnić najważniejszą rolę. Hiszpanie nie wyobrażają sobie ucztowania bez bagietki. Na początku sama dziwiłam się tym przyzwyczajeniom. Po co kroić chleb, jeśli na obiad jest spaghetti? Po dłuższym czasie w Katalonii sama łapię się na tym, że zwyczajnie sięgam po bagietkę. Chrupiąca, świeża, idealna z sosem,olejem i pieprzem. Rozpływa się w ustach! Trzeba ją jeść! Koniec, kropka.




       Hiszpania z pewnością ma jeszcze wiele fascynujących faktów, które z wielką ekscytacją pragnę odkrywać przez kolejne miesiące. Chcecie poznawać ten kraj razem ze mną? Zostańcie na Paulina G Lifestyle i koniecznie dajcie łapkę w górę na fanpage’u, aby być na bieżąco.



Ściskam mocno,

Wasza Paulina G Lifestyle 



2.10.2017

Wrzesień pod lupą



       Miał być pełen motywacji, perfekcyjnie zorganizowany, przewidywalny i pracowity. Miał przynieść ze sobą powiew małych zmian, ale nie tych, które wywracają życie do góry nogami. Zapowiadał się pod grubym kocem i wśród szeleszczących złotych liści. Miał być z górą książek na parapecie, zimnymi dłońmi i rozglądaniem się za wełnianymi skarpetami. Planowałam wrzesień, a on zaskoczył mnie zupełnie. Jak wyglądał ubiegły miesiąc? Zerknijmy pod lupą!



 

Blogowo                                                            


       Dłuższy brak internetu sprawił, że czułam się zupełnie odcięta od świata, a tym samym od Was moi kochani Czytelnicy. Starałam się być na bieżąco i w kontakcie z Wami, jakkolwiek wrzesień płatał mi figle. W tym miesiącu opublikowałam 7 wpisów z czego najchętniej czytane to:




       
Chcę Wam bardzo gorąco podziękować za Waszą obecność i aktywność. To naprawdę coś wspaniałego otrzymywać wiadomości i komentarze od tak wspaniałych osób. Dodajecie mi energii i motywacji! Dziękuję!

       Witam również nowych Czytelników i zachęcam do polubienia mojego Fanpage’a Paulina G Lifestyle. Jest nas coraz więcej!





Zawodowo


       Zdaje się, że wrzesień nie przygotował dla mnie żadnych projektów modowych. Przygotowuję się na jesienny sezon, który zacznie się już na początku października. Póki co zaopatrzyłam się w nowe polaroidy, które pełnią rolę mojego CV w świecie mody. Zapewniam również, że kolejny miesiąc przyniesie ze sobą mnóstwo nowych publikacji z mojego życia jako modelki. Pozostańcie czujni!


Sielankowo

      
       Ta kategoria we wrześniu z powodzeniem mogłaby nazywać się burzą zmian, przewróceniem mojego życia do góry nogami, ale wszystko to ma w sobie tyle wdzięku i szczęścia, że przystaję na nazwę Sielankowo. Miesiąc umknął mi na błogim wpatrywaniu się w pieniące się fale, oglądaniu zachodu słońca nad morzem i słonych kąpielach. Napawałam się ciepłym słońcem, które do tej pory każdego ranka daje mi przepiękny prezent w postaci promieni słonecznych, wpadających w okna mojego pokoju. Wrzesień ani trochę nie przypominał mi o nadchodzącej jesieni czy długich deszczowych wieczorach. Wolne chwile starałam się wykorzystywać na świeżym powietrzu, poznając coraz to bliższe okolice Barcelony.




       Wrzesień wyjątkowo szczególnie zaznaczył się w kalendarzu. Mój świat przewrócił się do góry nogami i do tej pory nie mogę uwierzyć we własne szczęście. Powiedziałam TAK najważniejszemu mężczyźnie w moim życiu. Zostałam narzeczoną, dumnie noszącą pierścionek od lubego. Chwila tak magiczna i romantyczna, że planuję oddzielny post o oświadczynach. Być może pojawi się kilka artykułów o ślubnej tematyce. Co Wy na to?





       Zmian ciąg dalszy! W tym miesiącu zmieniłam adres po raz kolejny! Tym razem wylądowałam w niewielkim miasteczku oddalonym o niecałe 70 km od Barcelony. Zamieszkałam w malutkim przytulnym mieszkaniu położonym niecałe 10 min pieszo od plaży i malowniczego miejsca Roc de Saint Gaieta. (Pisałam Wam o tym miejscu kilka miesięcy temu, nieświadoma, że już wkrótce stanie się ono moim sąsiedztwem). Wolne dni września spędzałam na urządzaniu się, kupowaniu ulubionego kubka do kawy i kontemplowaniu chwil Tu i Teraz. Mówię Wam, można zakochać się w życiu!

      Moje skromne hiszpańskie progi odwiedziła najwspanialsza przyjaciółka Mama. Razem spacerowałyśmy po plaży, sączyłyśmy wino późnymi wieczorami i zajadałyśmy się owocami morza. Spędziłyśmy razem wspaniały czas pełen śmiechów, beztroski i ciepłych rozmów. Błoga sielanka!





Zakupy


       W tym miesiącu moja lista zakupów zapełniła się rzeczami perfekcyjnej pani domu. Kupowałam urocze kubki na kawę, świeczki, poduszki i sztućce. Zaopatrzyłam się w przepiękny kosz wiklinowy na pranie, dwa malutkie wrzosy i suszarkę na naczynia. Brakuje mi tylko lampek do wina... Cóż za Pani Domu. Gdzież podziały się moje sukienki,szpilki i kosmetyki? Ah!        




4 najlepsze zdjęcia września


       Zdjęcia, które budzą największe zainteresowanie na instagramie





       Koniecznie napiszcie jak wyglądał Wasz wrzesień! Równie tak dynamicznie? Czy raczej mogłyście napawać się spokojem? Czekam na Was w komentarzach!




Wspaniałego października!