Weszłam na taras z głową pełną
nieuporządkowanych myśli. Dryfowałam między ostatnimi podróżami, lotniskami,
Portugalią i tłoczną Barceloną. Po raz kolejny analizowałam chwyty
marketingowe, modowe nowinki i negocjacje, które odpowiednio pokierowane być
może okazałyby się sukcesem. Myślałam o pędzącym życiu miast, zgiełku ulicznym,
zaciśniętych szczękach obcych przechodniów co chwila potrącających siebie
nawzajem i nieustającym hałasie w moich uszach. Ostatnie dni dały mi się we
znaki. Czułam zmęczenie nie tylko fizyczne, ale również i te psychiczne. Oprócz
bolących stóp i zdrętwiałych pleców miałam wrażenie, że w głowie dźwigam
ogromne tony śmieci. Miasto. Tłok. Huk. Przepychanie. Praca. Wyścig szczurów.
Reklamy. Bilbordy. Sklepy. Wyprzedaże. Kolory. Światła. Zapachy dobiegające z
restauracji. Zapach spalin samochodowych. Korki. Turyści. Bieg. Pociąg. Walka o
miejsca... Ten ciąg zdawał się nie mieć końca.
Usiadłam, a raczej opadłam bezwładnie na
krześle i znieruchomiałam. Ogromna,złocista kula przygotowywała się do skoku do
morza i przedstawienia zwanego zachodem słońca. Ptaki wtórowały jej radosnym
krzykiem, a korony drzew kołysały się delikatnie w rytm szumiącego wiatru. Na
swojej twarzy poczułam morską bryzę oraz intensywny zapach kwiatów, których
nazw nie potrafiłabym wymienić . W tym momencie nie miało to jednak znaczenia. Liczyło się Tu i Teraz. Odprężyłam się,
wyciągnęłam swoje długie nogi na krzesło stojące obok i pozwoliłam sobie na
obejrzenie spektaklu. Spektaklu, jaki natura odgrywa dla nas każdego dnia.
Spektaklu, który czasem zdaje się umknąć naszej uwadze...
Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków,
obserwowałam tańczące przy szeroko rozłożonych kwiatach motyle i co chwila
przymykałam oczy. Doświadczałam tego momentu, w danej chwili. Tu i Teraz. Całe
zmęczenie i stres ostatnich dni odeszły. Moje stopy poczuły się lżejsze, a
głowa tak wolna od niepotrzebnych zmartwień i natłoku myśli. Tu i Teraz.
Powtarzałam szeptem, uśmiechając się do zatapiającej się kuli słońca.
Wiedziałam, że gdzieś tam na plaży turyści z pewnością próbują złapać ostatnie
promienie słońca lub rozpoczynają poszukiwania restauracji na dzisiejszą
kolację. Wiedziałam, że wieża Eiffla w Paryżu zaczyna dumnie błyszczeć swoim
blaskiem, a Duomo w Mediolanie bezustannie pozuje do zdjęć. Wiedziałam, że w
Taipei już niedługo zacznie wschodzić słońce, a Daan Park ponownie wypełni się
miłośnikami jogi i sportu. Wiedziałam też, że Korea z pewnością zaskakuje
nowościami kosmetycznymi, a Bali nadal ma tak bajkowo turkusową wodę i niebo
pełne gwiazd. Wiedziałam, że Akropolis w Atenach pustoszeje i udaje się na
nocny spoczynek, a moje rodzinne miasto zamiera w letnim, leniwym bezruchu.
Uśmiechnęłam się szeroko i nagle zdałam sobie sprawę, że na obecną chwilę nie
ma dla mnie lepszego miejsca niż Teraz i Tu. Moje serce i ciało nigdy nie czuło
się tak idealnie w miejscu, w którym jestem. Pełne spokoju, odprężenia i tej
pięknej świadomości, że jestem w odpowiednim dla mnie miejscu.
Znacie te uczucia, gdy snujemy marzenia
o tym, gdzie chcemy żyć w przyszłości? Gdy jak mantrę powtarzamy, że nie lubimy
mieszkać w wielkich miastach, lecz mimo to tkwimy w nich uwięzieni? Gdy
planujemy przeprowadzkę do domku na wsi, bo wiemy, że to właśnie tam czujemy
się najlepiej, ale z roku na rok przesuwamy je w daleko nieokreślonej
przyszłości? Gdy wbrew nam samym jesteśmy w
miejscu, które nie daje nam poczucia szczęścia?
Patrzyłam tak na małe domki moich
sąsiadów, obserwowałam swój łatany taras i czułam się najszczęśliwsza na świecie.
Wiedziałam, że w każdej chwili mogłabym wsiąść w samolot i zamieszkać w
egzotycznej Azji, wrócić do Polski lub na nowo odkrywać świat. Wiedziałam, że w
każdej chwili mogę zmienić miejsce zamieszkania, ale wcale nie czułam takiej
potrzeby i właśnie to wywołało we mnie poczucie ogromnego szczęścia i ciepła
rozlewającego się w moim sercu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że akceptacja miejsca, w którym jesteśmy to
pierwszy krok do poczucia szczęścia i spełnienia. To jakby najważniejszy
składnik towarzyszący nam w tworzeniu przepisu na szczęście. Bez akceptacji i
miłości do miejsca, gdzie obecnie przebywamy, nie jesteśmy w stanie być sobą.
Trudno jest nam wykrzesać entuzjazm czy nawet produktywność, gdy atmosfera
miejsca przygniata nas i osacza.
Nie nadaję się do życia w wielkich
miastach. Nie radzę sobie z nadmiarem, nadprodukcją i martwicą pędu. Dla
jednych tracę szansę na pełnię życia, na zawodową karierę i możliwości, jakie
daje życie w wielkich miastach. Dla mnie pełnia życia to zachód słońca,
wtapiający się między drzewa, to śpiew ptaków o poranku i urocze, niskie
budynki, które w żaden sposób nie przytłaczają mnie i nie zasłaniają błękitnego
nieba. Dla mnie pełnia szczęścia to bycie w miejscu, które sprawia, że czuję
się dobrze. Tak zwyczajnie. Teraz i Tu. Nigdzie indziej.
Jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń
na ten temat! Czujecie, że jesteście w idealnym dla Was miejscu na obecną
chwilę? Czy chcielibyście coś zmienić?
Ściskam Was
mocno,
Zakochana w życiu
Paulina G Lifestyle
"Ogromna,złocista kula przygotowywała się do skoku do morza i przedstawienia zwanego zachodem słońca" - piszesz/pisałaś kiedyś wiersze? Mogłabyś :) Czytałabym <3
OdpowiedzUsuńOmmm <3 Dziękuję! ;)
UsuńNie, nie pisałam nigdy wierszy. Może czas zacząć coś skrobać więcej ;D
Chyba też nie nadaję się do życia w wielkich miastach, a już na pewno nie do życia w centrum jakiegokolwiek miasta :P Za dużo, za głośno, zbyt szybko...
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! Takie życie chyba przyprawiłoby mnie o nerwicę stopnia zaawansowanego ;D Nie potrafię odnaleźć się w wielkich miastach .
UsuńFajnie, że udało Ci się odkryć takie swoje miejsce :) ja mimo że lubię na chwilę odetchnąć gdzieś na wsi to najlepiej czuje się w mieście. Na obecną chwilę czuje że w mieście jest moje miejsce a jak będzie kiedyś czas pokaże :)
OdpowiedzUsuńMiastowa dziewczyna! ;) Życie lubi zaskakiwać, nigdy nie wiemy gdzie będziemy w przyszłości, ale najważniejsze jest czuć się w idealnym miejscu na obecną chwilę. To, co będzie później - czas pokaże ;)
UsuńPozdrawiam ;)
A wiesz, że chyba tak? To znaczy jestem tu i teraz - dobrze mi - jestem szczęśliwa. Czego chcieć więcej
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
To wspaniale ! Cieszę się Twoim szczęściem ! ;)
UsuńDlatego jestem smutna w Krakowie - nie akceptuję tego miejsca:P ale dzięki paru osobom czas tam płynie raźniej:)
OdpowiedzUsuńNo właśnie bardzo często jesteśmy w miejscach, które nam nie odpowiadają, które nie wpływają dobrze na nasze samopoczucie i wywołują ciąg myśli: "Gdybym tylko była gdzie indziej.." W taki sposób bardzo ciężko jest czuć się szczęśliwym Teraz i Tu. Cieszę się, że obecność bliskich Ci osób wynagradza to ;)
UsuńŚciskam mocno ! ;)
Życie w wielkim mieście wcale nie jest takie piękne jak niektórym się wydaje. W spokojniejszych miejscach można się wyciszyć i skupić na naturze, tak jak właśnie napisałaś o niej :)
OdpowiedzUsuńMój blog-klik
Każdy ma swoje własne upodobania. Niektórzy bardzo dobrze czują się mieszkając w wielkich miastach. To, co miałam na myśli to, że musimy podążać za tym, co podpowiada nam serducho. Jeśli czujemy się dobrze na wsi, to po co na siłę mieszkać w wielkim mieście i odwrotnie. Każde miejsce jest dobre, to tylko zależy, gdzie my czujemy się najlepiej ;)
UsuńJa z wielkiego miasta uciekłam. Czy na prowincji jest lepiej? Gorzej? Wiesz... dla mnie to nie miejsce definiuje szczęście.. a ludzie i to co mam w głowie. Akceptacja siebie i obecność ukochanych osób to jest fundament szczęścia... a miejsce? Z moim Panem M. byłoby mi dobrze wszędzie!
OdpowiedzUsuńSzczęście składa się z wielu składników. Oczywiście fundamentem jest bliskość najważniejszych osób, ale akceptacja tego, gdzie jesteśmy również ;)
UsuńMieszkałam w wielu miejscach na świecie, tych piękniejszych, jak i tych, gdzie nagie, biedne dzieci biegają po ulicach, a powietrze nie ma nic wspólnego z czymś rześkim do oddychania... W takich miejscach nawet z ukochaną osobą trudno jest czuć się szczęśliwym, spełnionym i wolnym. Twoja dusza zwyczajnie nie odnajduje wewnętrznego spokoju.
Pozdrawiam ;)
Doskonale znam to uczucie, takiego przepełnienia. Na co dzień lubię miasto, bo mam do wszystkiego blisko i czuję się tutaj bezpiecznie, ale po pewnym czasie pojawia się myśl, że otacza mnie beton i asfalt. Brakuje mi zieleni, przyrody, natury, bo to właśnie ona ładuje moje akumulatory. Wtedy pakuję siebie, mojego mężczyznę i naszego psa do samochodu i jedziemy na wieś. Chodzę boso po trawie, huśtam się na huśtawce, słucham śpiewu ptaków i godzinami wpatruje się w drzewa, słońce. Mam to szczęście, że rodzice mojego chłopaka mieszkają w tak malowniczym miejscu z dala od wszystkiego, bez dostępu do zasięgu. Jadę tam i się resetuję. Ale co zrobić gdy nie ma czasu na taki krótki wyjazd? Idę na spacer z psem, ale nie po chodniku tylko w najwyższą trawę. Zrywam małe kwiatki i idę śladami mojego psa, który absolutnie jest mistrzem omijania nieciekawych niespodzianek. Albo robię sobie cappucino i siedzę na balkonie, z 8 piętra pięknie widać panoramę miasta, na krótko, ale daje radę. Szukam po prostu swojego miejsca w moim małym mieście, bo choć nie ma tu tłumów to i tak jest dużo ludzi, którzy czasem przytłaczają mnie tym, że wyglądają świetnie i biegną gdzieś w tym upale.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś zamieszkam za miastem, gdzie w końcu będę mogła żyć w zgodzie z naturą.
Pozdrawiam cieplutko!
PS: Masz świetne nogi!!!!
To świetnie, że masz takie miejsce, gdzie możesz uciec i wypocząć ;) Nawet w wielkich miastach są miejsca na takie chwilowe zapomnienie i oddanie się w objęcia natury. Tym bardziej, kiedy masz świetne towarzystwo, a widzę, że tego Ci nie brakuje ;)
UsuńDziękuję za komplement ;D
Udanego dnia ! ;*
Ja do 21. roku życia mieszkałam w malutkiej wsi i marzyłam o mieście. Teraz mieszkam tu, gdzie chciałam i jestem z tego powodu szczęśliwa. Zawsze powtarzałam - albo wieś, gdzie wszędzie trzeba dojechać autem (nawet do sklepu), albo duże miasto, nic pomiędzy. I tak więc wygląda teraz moje życie, które toczy się pomiędzy tymi dwoma typami: małą wioseczką, gdzie mam dom rodzinny i dużym miastem, gdzie mieszkam obecnie. I nie zamieniłabym tego na nic innego :)
OdpowiedzUsuńświetnie napisane ;)
OdpowiedzUsuń