28.07.2017

Uwaga! Nadchodzi tajfun!




       Ostatnie anomalie pogodowe przywołały moje azjatyckie wspomnienia. Z rozmarzeniem wracałam myślami do Taipei i próbowałam wyobrazić sobie życie codzienne mieszkańców wyspy, którą nazywam moim drugim domem. Oczami wyobraźni widziałam znajome uliczki, wdychałam wilgotne powietrze w Daan Park, a na skórze czułam czterdziesto stopniowe upały. Pamiętałam również o tajfunach, które w okresie wakacyjnym dość często nawiedzają Tajwan. Podczas moich pobytów w tym kraju kilkakrotnie miałam okazję stanąć oko w oko z potężnymi siłami natury, a polskie nawałnice tylko przypomniały mi o przeżyciach minionych lat. Pomyślałam sobie, że mogłabym podzielić się z Wami wrażeniami po spotkaniu się z kilkoma tajwańskimi tajfunami. Czy rzeczywiście wygląda to tak strasznie, jak malują to media? Czy są powody do obaw?





       Ostrzeżenie


       Życie na Tajwanie toczy się swoim spokojnym rytmem. Mieszkańcy wyspy oddają się swoim codziennym obowiązkom. Pola ryżu zapełnione są ludźmi pracujących w uroczych słomianych kapeluszach, małe bazarki pełne są świeżych owoców, a kobiety już od świtu gotują potrawy, które z wielkim smakiem będą zajadać nie tylko turyści. Dni mijają w zastraszająco szybkim tempie, ale tym samym z pełną kontemplacją teraźniejszości i świadomością, że każda godzina wykorzystana jest z pożytkiem. Tajwańczycy  nie tylko ciężko pracują, ale też medytują, modlą się czy poświęcają swój wolny czas na aktywności fizyczne. Idealne miejsce harmonii! 

       Miodową sielankę przerywają ostrzeżenia o nadchodzącym tajfunie. Swój pierwszy tajfun przeżyłam w 2012 roku. Przypominał mi on jednak zwyczajną jesienną szarugę, jaką mamy w Polsce. Deszcz padał nieustannie, a wiatr smagał liście drzew palmowych. Wtedy miało to dla mnie coś z romantycznego, przytulnego krajobrazu, gdy po tygodniach niewyobrażalnych upałów wreszcie powietrze robiło się lżejsze, a krople deszczu zdawały się chłodzić temperaturę. Był to malutki tajfun, który nie budził postrachu w nikim, stąd też, gdy rok później zapowiadano jeden z największych tajfunów dziesięciolecia, ja wraz z przyjaciółmi szykowaliśmy się po raz kolejny na jesienny deszcz i przytulny wieczór w domu.


Przygotowania


       Jednak atmosfera w Taipei zmieniała się z godziny na godzinę. Zauważałam ludzi biegających z  wypchanymi po brzegi torbami na zakupy, dziwnie napięte twarze, nieustannie rozglądające się dookoła. Nawet mój ulubiony sprzedawca kawy zdawał się być niespokojny. W wiadomościach, a nawet sklepach z małymi telewizorami wyświetlane były zdjęcia satelitarne, obserwujące nadchodzący tajfun. Znieruchomiałam, gdy zobaczyłam ogromną kulę idącą prosto na malutką wyspę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nadchodzi coś wielkiego. Uderzenie Soulik’a (tak nazwano tajfun) oszacowano na godziny poranne następnego dnia. Zapowiadano zamknięte sklepy,dzień wolny od pracy i prośba służb o pozostanie w domach.

       Razem z moimi przyjaciółmi, jako młodzi- gniewni niezdający sobie sprawy z powagi niebezpieczeństwa, wyruszyliśmy na imprezę. Była dopiero 23, więc spokojnie planowaliśmy powrót przed wschodem słońca. Wieczór był wtedy chłodny. Pamiętam, że po raz pierwszy podczas mojego pobytu na wyspie byłam zmuszona założyć długie spodnie. Wiatr jednak był delikatny, a krople deszczu na moim ciele przynosiły poczucie ulgi i odpoczynku od męczących upałów. Klub znajdował się w wieży Taipei 101, jednym z najwyższych budynków świata. Żartowaliśmy zawadiacko, że nie ma bezpieczniejszego miejsca podczas tajfunu niż właśnie Taipei 101. Podczas gdy impreza rozkręcała się wybornie, na dworze wiatr stawał się coraz silniejszy, a krople deszczu przerodziły się w ogromne kule wody. Gdy o czwartej nad ranem zdecydowaliśmy się wracać do domu dotarło do nas, że tajfun przyszedł znacznie wcześniej niż zapowiadano.





Uwaga! Tajfun!

       
       Na dworze było ciemno, a strugi deszczu utrudniały widoczność. Widziałam tylko światła awaryjne stojących aut oraz sylwetki moich przyjaciół. Automatycznie otworzyłam parasol, aby uchronić się przed deszczem, jednak w tej samej chwili pożałowałam tego. Silny wiatr wyrwał mi z rąk parasol, łamiąc ją tym samym w dwóch miejscach. Pamiętam widok szybującej parasolki, miotanej przez wiatr i strugi deszczu. Nie byłam w stanie iść. Miałam wrażenie, jak gdyby porywy wiatru były w stanie mnie przewrócić. Razem z przyjaciółmi trzymaliśmy się siebie nawzajem, aby żadne z nas nie zostało porwane przez wiatr. Teraz, gdy o  tym wspominam śmieję się z mojej głupoty, a tym samym niesamowitego zjawiska, które w pewien sposób zakłócało grawitację. Naprawdę mogłam wtedy latać! Wiatr wiał z prędkością 200km/h!

        Dociągnęliśmy się do taksówki, której złapanie w takiej sytuacji było cudem. Piętnastominutowa jazda samochodem uświadomiła nam, że znajdujemy się w samym środku cyklonu, który uderzył z niespodziewaną siłą. Połamane drzewa leżały na drogach, obok nas dochodziły odgłosy spadających przedmiotów, a deszcz jak gdyby urządzał zawody z wiatrem. Który silniejszy? Który mocniejszy? Siły natury toczyły bitwę, a my, modliliśmy się w duchu, aby bezpiecznie dotrzeć do domu. Na piąte piętro naszego mieszkania weszłam cała mokra i z mocno bijącym sercem. Wszystko to, co działo się dookoła zdawało się być snem lub inscenizacją filmu sciene-fiction. Odruchowo włączyłam telewizor, aby móc ocenić sytuację. Oczywiście wszystko było w języku chińskim, lecz twarze strapionych reporterów nie wróżyły najlepiej. Okazało się, że tajfun Soulik najsilniej uderzył w południową część wyspy, gdzie byli ranni, a wielu ludzi zmuszonych było do ewakuacji. Wiatr zrywał dachy, nie miał litości dla łamiących się z hukiem drzew, a silne ulewy spowodowały częściowe osunięcia się ziemi. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z potężnych sił naszej natury.




       

Kolejny tajfun- mądrzejsza reakcja


       Gdy w 2014 roku zapowiadano nadchodzący tajfun byłam już o wiele rozsądniejsza. Obserwowałam zdjęcia satelitarne i oczywiście planowałam wieczór spędzony w domu. Tajfun Nepartak z prędkością 245km/h uderzył akurat siódmego lipca, w dzień rocznicy naszego związku z J. Pożegnaliśmy się z wizją romantycznej kolacji w restauracji, a zamiast tego zjedliśmy w łóżku olbrzymiego Big Maca z czekoladowym deserem. Siedzieliśmy do późna w nocy, wsłuchując się w przerażające odgłosy za oknem. Niebo spowite było czarno-granatowymi chmurami, wiatr huczał, wywołując gęsią skórkę na moim ciele, a woda lała się strumieniami. Na ulicach nie widziałam nikogo, sklepy były pozamykane, a ludzie mieli wolny dzień od pracy. Modliłam się w duchu, a by tym razem tajfun oszczędził życie ludzkie i domy.





       Od teraz, zawsze, gdy obserwuję nadchodzące burze lub nawałnice wracam myślami do moich tajwańskich przyjaciół. Modlę się o ich bezpieczeństwo i siły do ponownego odbudowania wyspy, którą tak wyjątkowo pokochałam.


       A jeśli masz ochotę na azjatycką przygodę i chcesz odkryć razem ze mną wyspę Tajwan, zapraszam do przeczytania artykułów: 


Trzymajcie się kochani! 



24.07.2017

Jak wygląda Polska w oczach podróżniczki?




       Niespełna tydzień temu koła mojego samolotu dotknęły polskiego lądu. Po raz setny wylądowałam w Polsce, „wracając do domu”. Ludzie zdejmujący bagaże z półek na pokładzie zdawali się być odprężeni i wreszcie na swoim miejscu. Nagle stali się rozmowni, z ciekawością zaglądali w ekrany smartphon’ów innych pasażerów i zyskali odwagę do komentowania, zarządzania i narzekania na wszystko dookoła. Ktoś za szybko wstał, ta młoda ma za duży bagaż, a kolejny tamuje ruch. Pogoda oczywiście do bani, ale jak fajnie, że w domu. No, super.

      Kolejne dni umykały mi pomiędzy wylewnymi powitaniami, spotkaniami z najbliższymi i zwyczajną aklimatyzacją. Pojawił się szereg komentarzy i pytań typu: „Wreszcie w domu!”, zaintrygowani sąsiedzi martwili się moim losem, dociekając: „Po co Ty tak daleko w świat uciekłaś? W Polsce źle Ci? A nie boisz się tam? Teraz tyle na świecie się dzieje!” A no dzieje się! I właśnie dlatego podróżuję! Z głodu poznawania świata! Z ciekawości do innej kultury i tradycji! Z podniecającej gęsiej skórki po wylądowaniu w nowych zakątkach kuli ziemskiej, a piękno świata bezustannie proponuje coraz to nowe, nieodkryte miejsca! Jak tu siedzieć w domu? W Polsce? W jednym miejscu? Niemożliwe!

       Zdałam sobie sprawę, że zupełnie niechcący stałam się emigrantką. Z tego też powodu patrzę na Polskę z zupełnie innej perspektywy, z perspektywy podróżniczki. Nigdy nie przypuszczałam, że zaprzyjaźnię się z określeniem Obywatelki Świata, ale z miesiąca na miesiąc coraz bardziej mi ono odpowiada.





Jak wygląda Polska w oczach podróżniczki?


       Pisałam już o tym, jak widzą Polaków obcokrajowcy oraz o postrzeganiu Europejek przez Azjatki. Dzisiaj przyszła kolej na moje własne spostrzeżenia odnośnie Polski. Jesteście ciekawi? Zapraszam! 

1.     Natura 

       Będąc za granicą za niczym nie tęsknię tak bardzo, jak za bujnymi zielonymi lasami oraz zapachem natury. Bezkres pól i łąk zalanych zbożem, trawą i innymi uprawami przyprawia mnie o nieopisany zawrót głowy. Rower, błękit nieba i odprężająca cisza. W Polsce nadal jest mnóstwo miejsc, w których zwyczajnie można pobyć na łonie natury, poczytać książkę w ciszy lub spacerować wdychając świeże powietrze. W większości krajów zagranicznych takie miejsca to istne utopie, które można zliczyć na palcu u jednej ręki.

2.     Cywilizacja


       Skłamię, jeśli powiem, że Polska nie jest rozwiniętym krajem. Coraz częściej zauważa się świetne inwestycje, rozwój gospodarki, infrastruktury, a nawet temat rozrywek i atrakcji staje się coraz bardziej popularny. Jakkolwiek w porównaniu do zagranicznych aglomeracji miejskich nasza kochana Warszawa zdaję się być malutką, uroczą mieściną. Po powrocie z miast takich jak Seul,a nawet Paryż zastanawiam się, skąd też narzekania ludzi na tłok i hałasy w stolicy, na życie w biegu i korki. Uwierzcie mi, że korki w Warszawie są naprawdę fantastyczne, a metro wybornie komfortowe!




3.     Jedzenie


       Punkt, nad którym ubolewam od zawsze. Polskie jedzenie jest najlepsze! I wcale nie chodzi tutaj o moje przyzwyczajenia i smaki z dzieciństwa, które jak wiadomo zawsze są najbliższe. Oryginalność, bogata tradycja, a także różnorodność posiłków sprawia, że bezustannie zastanawiam się, dlaczego jest tak mało polskich restauracji za granicą?! Włosi przyrządzają świetne makarony, a Hiszpanie owoce morza, jednak to wszystko nie umywa się w porównaniu do polskich dzieł! Starannie wyrzeźbione pierożki, zupy, schabowe,a desery?! Palce lizać! Wymieniać można w nieskończoność, a za granicą cisza!




4.     Ludzie


       Wojowników od razu uprzedzam – nie generalizuję, nie wrzucam ludzi do jednego worka. Piszę jedynie o własnych doświadczeniach, ale... no własnie, jest tutaj małe ALE. Polska, to kraj, w którym spotkałam największą liczbę pesymistów i to jest przerażające! Zawsze znajduje się powód do narzekania, strach przed rozwojem, czy ucieczka od spełniania marzeń. Ze smutkiem przyznaję-  zdarza się, że czasem te czarne chmury przytłaczają również i mnie. Dlatego apeluję: Więcej uśmiechu i wiary! O tym, jak odnaleźć odrobinę słońca w miejscu, gdzie na pozór jest to niemożliwe, zapraszam -> tutaj.


5.     Czystość


       Zachwyca mnie za każdym razem, gdy odwiedzam Polskę! Czyste ulice, rzeki i dość świeże powietrze. Raj! Bowiem Paryż lub większość miast Azji jest zanieczyszczona tak, że nie da się oddychać. Dosłownie! Do tej pory z obrzydzeniem wspominam czasy, kiedy mieszkałam w Dżakarcie (stolicy Indonezji), a po kilkuminutowej przechadzce ulicami miasta mój nos gromadził w sobie czarne dymki, brudki i pyłki. Paryż też nie pozostawia wiele do życzenia. Duszące zapaszki w metro, zalegające sterty śmieci czy obozowiska bezdomnych.





6.     Kapsuła czasu


       Powrót do Polski to trochę jak urocza wycieczka w czasie. Z tłocznego metra z kilkunastoma liniami przesiadam się do warszawskiego, gdzie nie idzie się zgubić. Koła uroczych żółto-czerwonych tramwajów toczą się ociężale po zardzewiałych torach, a pociągi skrzypią ostrzegająco na każdym zakręcie. Kocham ten klimat!  




7.     Swojskość

  
   Nic nie uspokaja mnie tak bardzo jak znajome, polskie dźwięki i zapachy. Odgłos kosiarki, dobiegający zza okna o siódmej rano, szczekające psy w ogrodach, cichy szmer aut i śpiew ptaków, słyszalny nawet w wielkich miastach. Uwielbiam taki spokój. Obserwuję starsze panie, taszczące swoje torby z zakupami, podsłuchuję rozmowy sprzedawczyni w sklepie i wtapiam się w polską codzienność. W końcu to dla mnie niebywałe rozumieć dosłownie wszystko, co dzieje się dookoła mnie! Nazwy ulic, opisy produktów czy reklamy dopadają mnie z każdej strony, chcąc nie chcąc rozumiem zaciekłe dyskusje sąsiadów czy nastolatek w pociągach. Wdycham znajome zapachy i wspominam odgłosy, które wyjątkowo zapadają głęboko w sercu. Fajnie jest znów być w Polsce.



A jak wygląda Polska w Twoich oczach? Chętnie poznam Twoją opinię!




15.07.2017

Związek na odległość – czy to się uda?




       Takie pytanie zadawałam sobie ponad cztery lata temu, siedząc na murku ogradzającym tajwańskie przedszkole. Była szósta rano, właśnie wracaliśmy ze znajomymi z imprezy. Słońce parzyło już niemiłosiernie, a temperatura przekraczała trzydzieści stopni. Natura życia na Tajwanie, nieważne czy dzień, czy noc temperatury w żadnym wypadku nie spadają. On przyjechał na longboardzie w swoich szerokich krótkich spodenkach, luźnej koszulce i czapce z daszkiem. Uśmiechał się do mnie już z daleka, a wyraz jego oczu mówił, że już za chwilę wydarzy się coś, co odmieni nasze życie.

       Słońce wznosiło się coraz wyżej, mocno grzejąc moje ramiona, Tajwańczycy zaczynali swój weekendowy poranek. Większość z nich spacerowała leniwym krokiem, osoby w podeszłym wieku ciągnęły torby na kółkach, aby zaraz wypchać je po brzegi świeżymi warzywami i owocami, kupionymi na pobliskim targu. Mężczyźni przeważnie ubrani na luzaka, jakgdyby niedawno co wyskoczyli z łóżek. Rozciągnięte koszulki, dresy i klapki. W takim stroju udawali się na poranną medytację w Parku Daan, jednym z największych rajów stolicy Tajwanu. Z oddali dobiegał mnie dźwięk dzwonka, witającego nowych klientów w sklepie 7eleven. Kot leniwie przeciągał się na trawie tuż obok mnie, a mury szkolne zionęły pustką. Była sobota. Taki Tajwan pokochałam... ale do rzeczy!





Klamka zapadła!


       Właśnie wtedy siódmego lipca o godzinie 7 rano oboje zdecydowaliśmy się otwierać wszystkie możliwe okna, nawet gdy drzwi zdawały się być dla nas zamknięte. Zdecydowaliśmy się na najtrudniejszy związek świata. Z odmienną religią, kulturą i językiem. Zdecydowaliśmy się na związek na odległość i chociaż jeszcze wtedy o tym nie wiedziałam, to postawiłam swój pierwszy krok ku prawdziwej miłości i magicznym momentom, ale także hektolitrom łez wylanych podczas tysiąca kilometrów rozłąki. Klamka zapadła!  Jako 17-latka i 19-latek zdecydowaliśmy się na związek na odległość. Wszystko co mieliśmy przed sobą to dwa miesiące na Tajwanie. Całą teraźniejszość i przyszłość zarazem, zamkniętą na jednej małej wyspie.

Co dalej?


       Dalej przyszły momenty porażek i tęsknoty. Wylanych łez i niekończących się pożegnań. Telefon stał się moim najbliższym przyjacielem, a niemożność połączenia się z internetem była tragedią i końcem świata. Mojego świata, który zmienił się o 180 stopni. Bilety lotnicze kupowane z dużym wyprzedzeniem, niecierpliwe skreślanie dni w kalendarzu i zegarek, którego nikt z otaczających mnie ludzi nie rozumiał. Bowiem z moim ukochanym dzieliło nas prawie 12 000 km, inny kontynent i 8 godzin różnicy. Kiedy kończyłam swój dzień, On prawie witał kolejny, a gdy ja jadłam śniadanie on gotował kolacje. Dwa różne światy. Zarywaliśmy noce, aby móc porozmawiać, przemierzaliśmy oceany, aby móc spędzić ze sobą chociaż tydzień, oglądaliśmy razem filmy, a czasem nawet organizowaliśmy romantyczne kolacje lub randki przez skype lub wechat.

       Bywały dni, kiedy załamywałam ręce. Kiedy nie wierzyłam we wspólną przyszłość, a tęsknota i bezsilność zwyczajnie przełamywała mnie na pół. Bywały momenty zwątpienia, poddania się i próby ponownego sklejania. Gdy po wspólnie spędzonych dniach musiałam odprowadzić go na autobus, jadący na lotnisko. Po raz kolejny widziałam jego oddalającą się sylwetkę, cień znikającego wśród ulicznych pojazdów. Pierwsza minuta otępienia, pustki. Zaciśnięte zęby i myśl „oby tym razem nie płakać, niedługo znów się zobaczymy.” Wtedy ciągle plątało mi się w głowie pytanie Czy związek na odległość jest możliwy?





Rocznica

      
       Tego roku, szczęśliwego siódmego lipca minęły cztery lata. Mamy się dobrze, wręcz fantastycznie. Obecnie planujemy tak, aby spędzić razem jak najwięcej dni, a czasem nawet zamieszkujemy razem w czeluściach Azji. Nadal jesteśmy w związku na odległość. Nadal w nasze losy wpisane są samoloty, kalendarze i oddalające się sylwetki na lotnisku. Nadal kochamy się tak romantyczną miłością jak na początku, mimo że nie zawsze jest bajkowo. Mamy chwile załamania i złości. Chwile, gdy jesteśmy zwyczajnie zmęczeni rozłąką i nie marzymy o niczym tak bardzo, jak leniwych wieczorów na kanapie i niekończących się rozmów, głębokich spojrzeń i zatrzymaniu wskazówek zegara.

       W tym miesiącu spędziliśmy nasze święto w Paryżu. J przyleciał do mnie zaledwie na 3 dni. Zjedliśmy kolację w typowej włoskiej restauracji. Sączyliśmy wino przy wtórze głośnych rozmów i romantycznej muzyce. Zachód słońca podziwialiśmy z ogromnego młyna tuż przy ogrodach Tuileries. Wieża Eiffla zdawała się uśmiechać do nas i wiwatować w ten szczególny dzień. Jedliśmy watę cukrową, śmialiśmy się do łez, a do hotelu wracaliśmy wzdłuż rzeki Sekwany, trzymając się za ręce i napawając się swoją obecnością. Momenty. Pojedyncze chwile, w których wstrzymuje się oddech. Świadomość, że z nikim innym nie jest tak magicznie. Zrozumienie. Jedność. Mogłabym wymieniać tak bez końca, ale przez kolejne lata chcę odkrywać jeszcze więcej i tego doświadczać.





      Gdy ktoś pyta mnie Czy związek na odległość istnieje, odpowiadam, że związek może zaistnieć, ale niekoniecznie przeżyć. Potrzeba łopaty do zakopania dumy, tony cierpliwości, mapy do odnajdywania sensu i prawdziwej miłości, która przemierzy oceany. Niezbędna jest elastyczność i idealne zgranie się, a najważniejszy w tym wszystkim jest cel podróży, którym jest sprowadzenie związku do tego klasycznego, tradycyjnego. Tego z parzeniem kawy rano, rzucaniem talerzy i całowaniu się na dobranoc. Bo czy jest coś piękniejszego niż bycie Razem?  


       A Wy? Czy ktoś z Was był/ jest w związku na odległość? A może chcielibyście poznać sposoby na to, jak radzić sobie w takich związkach? Ciekawa jestem jakie macie zdanie na ten temat, więc koniecznie dajcie znać w komentarzach.



Słonecznej soboty!    



11.07.2017

Co warto wiedzieć przed przyjazdem do Paryża? - Ciekawostki z życia wzięte




       Niespełna dwa miesiące temu z wielkim bagażem przyleciałam do Paryża. Ze znakiem zapytania, mieszanką uczuć i podekscytowaniem na samą myśl o nadchodzących tygodniach stolicy mody. O moich pierwszych perypetiach możecie poczytać w artykule Moje pierwsze 24h w Paryżu. Dzisiaj podzielę się z Wami ciekawostkami, które nie umkną oczom bacznych obserwatorów. Jeśli już niedługo wybierasz się na wakacje do Paryża lub zwyczajnie chcesz dowiedzieć się więcej o życiu w Paryżu, zapraszam do dalszego czytania!





1.     Francuzi nie chcą mówić po angielsku. Potrafią, ale nie chcą.

Nie zraź się, gdy już od pierwszych chwil w Paryżu będzie wymagana od Ciebie znajomość języka francuskiego. Mieszkańcy wyjątkowo cenią sobie swój rodowity język i za wszelką cenę starają się go utrzymać. W wielu korporacjach po kilka razy próbują mówić po francusku, a jeśli to naprawdę nie działa wtedy płynnie przerzucają się na język angielski. Nawet w mojej agencji, gdzie z reguły większość dziewczyn jest przyjezdna pracownicy uwielbiają witać nas słynnym: „Bonjour! Ca va?” 


2.     Akcent Francuza.

A gdy już będziesz mieć szczęście i trafi Ci się Francuz mówiący po angielsku uważaj! Bowiem jego akcent nadal zostanie francuski. Śmiejemy się, że mieszkańcy Francji mówią w języku Frenglish, ponieważ uporczywie zatrzymują swój akcent. Brzmią przezabawnie ze swoim ghhhh w wersji angielskiej. Czasem naprawdę ciężko jest ich zrozumieć.


3.     Zróżnicowanie

Przygotuj się na totalną mieszankę. Paryż jest jednym z najbardziej zróżnicowanych kulturowo miast! Czasem mam wrażenie, że jest tutaj więcej ludzi czarnoskórych niż białych. Są specjalnie wydzielone dzielnice i klimaty Chin, Indii, Turcji, Arabii czy Afryki to żadne zaskoczenie. Wiele razy odkrywając Paryż napotykałam na swojej drodze zupełnie odmienne dzielnice!  Co najciekawsze wielu z nich jest obywatelem Francji, gdyż zwyczajnie urodzili się tutaj. Przeuroczy widok koreańskiej dziewczyny, która zdecydowanie lepiej włada językiem francuskim, niż koreańskim.





4.     Kulisy Paryża

Jak w każdym wielkim i zaludnionym mieście nasze nozdrza mogą drażnić różnorodne zapaszki. Stacje kolejowe i metro to najczęstsze miejsca, gdy czasem zwyczajnie trzeba wstrzymać oddech. Przygotuj się na to, bo nie jest kolorowo zwłaszcza latem!


5.     Problem bezdomnych

Każdego dnia serce mi pęka, gdy widzę bezdomne rodziny mieszkające na ulicach. Niemowlęta w ramionach matek, proszących o jedzenie, małe dzieci, trzymające w dłoniach plastikowy kubek, a w nim kilka centów. Tekturowe tabliczki z napisem: „Jestem głodny” „Nie mam domu”. Krajobraz Paryża smuci mnie za każdym razem. Istnieje również ta bardziej agresywna strona bezdomnych, którzy awanturują się, zaczepiają ludzi lub zwyczajnie prowadzą zawziętą konwersację z samym sobą. Zapewniam, że nie widziałam tylu zwariowanych ludzi jak w Paryżu. Mężczyzna z wytresowanym szczurem, kobieta kręcąca się w kółko i krzycząca niezrozumiałe słowa, nastolatek z obłąkanym spojrzeniem i rozdziawioną buzią, półnagi mężczyzna śpiący na podłodze. Odwiedzając Paryż przygotuj się również na te negatywne widoki.


6.     Nie przeliczaj cen za polskie złote

Dla własnego dobra, błagam, nie rób tego! W przeciwnym razie okaże się, że za najtańszą butelkę wody płacisz prawie 2 zł, a za podstawowe menu w restauracji pozbywasz się z kieszeni ponad 40 zł. Życie w Paryżu nauczyło mnie zwyczajnie nie zastanawiać się ile dany produkt kosztowałby w Polsce. Przygotuj gotówkę i potraktuj to jako nową przygodę, wakacje i świetną inwestycję w samorozwój. Baw się dobrze!


7.     Magia zielonego światła

W Paryżu dowiesz się również, że czerwone światło wcale nie oznacza, że nie możesz przejść przez ulice. Jeśli będziesz podążać za tłumem istnieje prawdopodobieństwo, że to auta będą zmuszone zatrzymać się bez żadnych praw do używania klaksonu. Bowiem w mieście piesi chodzą jak tzw. święte krowy. Można im wszystko. A przynajmniej tak uważają.





8.     Biada łasuchom

Świeże croissanty, chrupiące bagietki, tarteletki, desery... Oh! Raj dla miłośników słodyczy i pokusa każdego dnia. Jeśli przyjeżdżasz do Paryża na wakacje to kompletnie zapomnij o kaloriach, diecie i sylwetce! Wykreśl to ze swojego słownika na kilka dni, na tydzień, na cały pobyt i zwyczajnie upajaj się błogim smakom. Oprócz słynnego wina i serów Francja słynie z przepysznych deserów!


9.     Komizm bagietek

Wspominając o jedzeniu nie mogę pominąć zabawnego faktu, jakim jest obserwowanie Francuzów, spacerujących z bagietką pod pachą. Ranek, południe czy późny wieczór... nie ma znaczenia! Na ulicy zawsze znajdzie się ktoś wędrujący dumnie z podłużnym chlebem pod pachą. Doprawdy nie rozumiem dlaczego nie pakują tego w torbę, nie trzymają w inny sposób niż pod pachą. To takie francuskie!





10.Zagadka noclegów

Noclegi w Paryżu są przeraźliwie drogie. Co gorsza płaci się słone pieniądze za pokoik mikroskopijnych rozmiarów w starym budynku, który pozostawia wiele do życzenia. Jakkolwiek nieodpowiedzialnie to brzmi mam dla Was radę. Rezerwujcie hotele kilka dni przed przylotem. Ceny wtedy znacznie spadają, ponieważ z dwojga złego hotel woli wynająć pokoje za znacznie niższą cenę niż pozostawić pokój pusty. Kilka razy zaryzykowałam i faktycznie działa! Udało mi się upolować noclegi o prawie 400 zł mniej!


11.Faworyzowanie pralni samoobsługowych

W dwóch mieszkaniach, w jakich przyszło mi mieszkać w Paryżu nie było pralki. Nie dlatego, że za drogo. Nie dlatego,że pewnie modelki popsułyby biedną maszynę. Nie. Paryżanie nie tylko ubierają się w wielkim stylu. Również w wielkim stylu piorą swoje ubrania. Pralnie samoobsługowe są czymś zupełnie normalnym. Otwarte są 7 dni w tygodniu do godziny 22 lub 23. Widok ludzi biegających z torbami pełnymi mokrych ubrań czy wypychających walizki z pralni to coś zupełnie normalnego. Sama urządzam takie wycieczki raz w tygodniu, głęboko nad tym ubolewając i wzdychając, bowiem każde pranie kosztuje mnie 16 zł. A przecież trzeba kolory posegregować, delikatne tkaniny i jeansiory. Biedota taka, że nie decyduję się na full service, czyli dodatkowe suszenie za kolejne 16 zł.





12.Muzyczna strona metro

Na częściej uczęszczanych stacjach metro można spotkać prawdziwych muzyków! Skrzypce, wiolonczela, gitara, piękny głos! Wszystkie dźwięki roznoszone są przez echo tuneli i korytarzy. Stacje metro to najlepsze miejsce dla ludzi, którzy zbierają na życie, studentów, którzy potrzebują pieniędzy na uniwersytet. Śpiewać każdy może, a repertuar metra jest zawsze intrygujący. Nieraz zatrzymywałam się, aby posłuchać piosenek lub zwyczajnie pokiwać się w rytm skocznego francuskiego disco polo. Niektóre z nagrań możecie śledzić na instastory. Ostrzegam również przed bezdomnymi, którzy chodzą od stacji do stacji z magnetofonem na kółkach, puszczając dziwne rytmy, próbując śpiewać, robiąc niepotrzebny hałas i nadstawiając kubeczek po pieniądze prosto pod Twój nos!


13.Stała kontrola i bezpieczeństwo, a może jego brak?


Czy w Paryżu jest bezpiecznie... Hmmm to pytanie na dość długą dyskusję. Jedni powiedzą, że tak inni wręcz przeciwnie. Według mnie Paryż jest miastem tak zmieszanym kulturowo, że co chwila wybuchają jakieś zamieszki, manifestacje czy nawet reprezentanci czarnej rasy czy Arabowie wszczynają kłótnie czy zwyczajne alkoholowe "imprezy". Jeśli chodzi o ataki terrorystyczne... Niespełna dwa tygodnie wydarzyło się coś niewielkiego na Polach Elizejskich, jeszcze z kolei na początku czerwca ktoś zaatakował nożem strażnika w katedrze Notre Dame. W budynkach, sklepach i stacjach jest zwiększona kontrola bezpieczeństwa, torby sprawdzane są na każdym kroku. Na ulicach widać uzbrojonych żołnierzy i służby bezpieczeństwa, co wywołuje we mnie mieszane odczucia. z Jednej strony świetnie, bo przecież żołnierze nas ochronią, ale z drugiej, czy oni naprawdę są aż tak potrzebni? Bądź co bądź szykuj się na otwieranie swojej torebki, nie buntuj się, gdy ochrona chce przeszukać Twoje bagaże itd. To tutaj norma.


14.Raczenie się alkoholem

We Francji alkohol leje się strumieniami. Oczywiście mowa o winie. W kraju dozwolone jest spożywanie alkoholu w miejscu publicznym i nie dostrzegam w związku z tym żadnych problemów. Bardzo często w weekendowe popołudnia grupy przyjaciół, czy zakochani udają się do parku z butelką wina. Zapewniam, że nie ma nic lepszego od pikniku i podziwiania zachodu słońca z lampką czerwonego napoju.





15.Zmora turystów

Nie wiem jak Wy, ale ja tłoku nie znoszę. Stronię od miejsc, w których roi się od ludzi, panuje ścisk, tłok, kolejki i ogólne zamieszanie. Zwyczajnie mnie to męczy. Jestem typem romantycznej samotniczki, dla której najwspanialszym miejscem na świecie jest zielona trawa, błękit nieba i muzyka przyrody. Pewnie dlatego nie odnajduję się w tak dużych miastach. Jakkolwiek przestrzegam Ciebie, Drogi Czytelniku! Przygotuj się na tłumy turystów, na kolejki, na hałas, tłok i korki. Uzbrój się w cierpliwość!

 


       W romantycznej i spokojnej atmosferze francuskiej kawiarenki, przegryzam croissanta i idę na przechadzkę paryskimi ulicami. Kto wie, może znajdę kolejne inspiracje. O czym chcielibyście przeczytać lub co zobaczyć w Paryżu? Dajcie znać w komentarzach!  

Ściskam,

WaszaPaulina G Lifestyle



7.07.2017

Choroba cywilizacji



       Dopadła mnie. Podparła do ściany, ścisnęła za gardło i nie chciała puścić. Kazała mi pędzić na oślep, zabraniała spać i śmiała się szyderczo, gdy w pośpiechu łapałam suchą bagietkę i jabłko jako prowiant na cały dzień. Włączyła dla mnie czerwone światło, wstrzymała marzenia, podkręciła wskazówki zegara i nie miała litości. Każdego ranka obserwowałam tysiące innych ludzi z tym samym pustym wzrokiem i brakiem nadziei. Siedzieli tak niedbale w przedziałach metra, patrzyli się tępo w przestrzeń, a ich twarz była zwyczajnie znieruchomiała. Żadnych emocji, cienia uśmiechu czy szczypty życzliwości do drugiego człowieka. Sapali ze złością na ociągające się staruszki, opieszałych turystów czy beztroskie dzieciaki. Przepychali się w kolejkach do kasy, jak gdyby urządzali zawody, polegające na jak najszybszym dotarciu do łóżka po ciężkim dniu pracy. 






       Patrzyłam na mężczyzn ubranych w garnitury. Zastanawiałam się czy po tak długim dniu w pracy pamiętają o przytuleniu żony, o prostym pytaniu "jak minął Ci dzień ?" skierowanym do dziecka. Starałam wyobrazić sobie te eleganckie kobiety z dumną i zmęczoną twarzą jak czule przytulają się do męża i czytają swoim pociechom bajki na dobranoc. W myślach starałam się odciągnąć ich nosy wlepione w ekran smartphonów. Każde z nich w innym świecie, każde z nich z innymi problemami, stylem życia i podciętymi skrzydłami.  I wiecie co? Ja też byłam w tym tłumie. Bezwiednie kiwałam się na boki przy każdym ostrym zakręcie pociągu. Twarz miałam jak z marmuru- zimną i zastygniętą. Rzucałam złowrogie spojrzenie do kobiety, która zagrodziła mi drogę, a kasjera w sklepie traktowałam jak powietrze. Dopadła mnie choroba cywilizacji. Zmęczenia. Otępienia i wszystkomijednoizmu.


        Pewnie dopada wszystkich. Praca, wyścig szczurów i nigdy niewystarczająca ilość pieniędzy na koncie. Trzeba biec, robić karierę, wzbogacać się, dokształcać, bo nigdy nie jest wystarczająco, podróżować, mieć, pokazać. Choroba cywilizacji...


       Jestem na terapii. Na odwyku od kariery, ludzi wielkiego pokroju, popularnych projektantów, architektów, prawników i celebrytów. Przestaję gonić za trendem, za doskonałością modelek z okładek. Jestem tu i teraz. 


       Wstaję wcześniej, aby delektować się smakiem śniadania i aromatem zbawiennej kawy. Kłaniam się sąsiadce życząc jej miłego dnia mimo że jej nie znam, przecież zmieniam adres co trzy miesiące.  W pociągu ustępuje miejsca starszej pani i uśmiecham się do przechodniów, wdycham zapach świeżych croissantów, wydobywający się z uroczych kawiarenek i zaciągam się głęboko powietrzem rześkiego poranka. Ludzi z branży modelingu traktuję zwyczajnie, jak ludzi i podchodzę z dystansem. Przecież nieważne czy ktoś jest sławnym projektantem, lekarzem czy kucharzem. Nieważne czy ktoś jest bogaty czy biedny. Wszyscy mamy takie same pragnienia miłości i życzliwości. Dlatego zwalniam. Łapię pozornie nieuchwytne momenty i wracam do świata żywych... 



A Ty? Gdzie teraz jesteś?